Witam Panowie!
Dawno tutaj mnie nie było.
Temat ten to istna rzeka, już po pierwszym roku jazdy nie pamiętałam ile razy składałam hołd matce ziemi.
Niedaleko mojego domu znajduje się stara kopalnia piachu. Pobliska rzeka i ulewy przez te wszystkie lata odkąd jest ona zamknięta wyżlebiły wspaniałe wąwozy. Wręcz idealnie nadające się aby wystraszyć "cwaniaków którzy jeżdżą najlepiej w świecie" albo udowodnić że nie zjeżdża się z każdej górki w półsiadzie
Tego pięknego dnia postanowiłam potrenować tam z moją koleżanką. Droga była prosta, jedna ścieżka w poprzek wąwozu, po bokach dziury po dzikim wydobywaniu piasku więc konie nie mają gdzie odskoczyć. Puściłam koleżankę przodem na dużej kobyle, podjeżdżając pod górkę galopem zdążyłam krzyknąć "W LEWO!" (jakiś idiota wyrzucił pustaki na środku ścieżki), kobyła zdążyła skręcić i wyskoczyć z rozpędu z niecki. Ja takiego szczęścia z moim Królikiem nie miałam. Brzeg dołu się oberwał akurat w momencie gdy wylądowały na nim przednie kopyta. Nie trzeba być fizykiem aby domyśleć się co się stało. Przez kolejne 5 min. leżeliśmy sobie grzecznie na pleckach w piachu. Królik obok mnie z nóżkami do góry jak dziecko w kołysce wyglądał przekomicznie, jak już ustał śmiech stanęłam przed kłopotem jak przewrócić konia z powrotem na nogi, a niby banalne już wyprowadzenie go stamtąd nie okazało się wcale takie proste.
Aby nie zanudzać szczegółami napiszę tylko że Królik pozostał tylko w kantarze, a ja z resztą sprzętu na szczyci górki pokazywałam mu palcem gdzie ma iść (każda próba wyskoku kończyła się fiaskiem).
Jeśli kogoś dziwi mój śmiech gdy leżę przewrócona z koniem, to musi poznać Królika. To jest koń niezniszczalny jeśli chodzi o wywrotki i jest to już stały element jazdy na nim.