przez pulkownik » 6 sty 2008, o 20:31
Jak wszyscy to i ja.
Nie mam wielkiego doświadczenia w tym względzie. Jednak ucałować matkę ziemię i ja też musiałem ! ... trzy razy w moim marnym życiu miałem przygodę, która mnie wysadziła z siodła czy też końskiego grzbietu.
Jeżdżę konno odkąd świat pamiętam to znaczy od mej rozkosznej maleńkości. Pierwsze lata były przebyte rzecz jasna bez siodła - co prawda miałem własnego konia, którego sprezentował mi mój zacny Dziadek ale siodła niestety nie otrzymałem.
Dziś uważam to za akt wielkiej roztropności bo były to lata decydujące o moich umiejętnościach. Wytrzymałe uda a przede wszystkim koncentracja sprawiają, że dziś radzę sobie w różnych sytuacjach - jakoś się trzymam.
Może też dlatego dziś tak surowo traktuję mojego syna Jana zmuszając go do jazdy na tzw. oklep.
Ale do rzeczy.
Wracając z jakiejś wędrówki po lokalnych jarach zapragnąłem wystraszyć mego kolegę galopując na oklep prosto na niego. Koleś nie w ciemię bity nie uciekał a wręcz dziarsko staną do walki wyrywając garść makowin z poletka za dróżką. Ja niczym rycerz do szarży pędząc wpadłem pod skosem w bruznę, koń się potknął a ja jak odpięty bezładny wór wpadłem wprost pod jego nogi. I nic w tym nie byłoby nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że mój bachmat przegalopował po moich placach a przecież ja spadając owinąłem się wokół jego szyi dziecięcym brzuchem do góry. Do dziś nie jestem w stanie pojąć co się tedy stało jednak pamiętam wystraszoną twarz mojego rywala trzymającego tryumfalnie wiązkę makowin w górze i moje sine plecy w lustrze. Koń pogalopował do swojej stajni a ja obolały udawałem w obawie o utratę konia, że nic mi ni jest.
Miałem tedy 11-12 lat a w tym wieku byłem już samodzielnym jeźdźcem pokonującym naprawdę duże odległości konno.
Jako dorosły człek miałem konno bardzo poważny wypadek. Pewnej pięknej jesieni zapragnąłem schłodzić me spocone ciało siłą wiatru. Pędząc niczym innym a cwałem po polnej utwardzonej drobniutkim żużelkiem drodze doznałem przeżycia, które nieraz wyrywa mnie ze spokojnego snu. Szlachetna klacz, której dosiadałem byłą moją towarzyszką wypraw od kilku już lat. Kasztanowata niewysoka kobyłka była bardzo pewnym koniem i nigdy do tego czasu mnie nie zawiodła. Tym razem jednak wypadek zmienił ten pewnik zaskakując nie tylko nas oboje.
Tak więc pędząc opisaną dróżką doznawałem uniesienia i rozkoszy jakim jest wolność. Przeżywając wspaniałe widoki, złote łąki i brunatne pola w oddali nie spodziewałem się tak drastycznego przerywnika . Moja kobyła nagle zgubiła swe zgrabne nogi - poszła na swój własny pysk !!! – Ja natomiast wyrwany siłami fizyki siodła kontynuowałem chłodzenie – niestety jednak już samotnie. Tnac powietrze mym ciałem miałem mnóstwo czasu na różne przemyślenia, niczym Ikar rozłożyłem ręce do lotu i tak ruchem posuwistym przywitałem ukochana matkę ziemię !!!
Było dobrze, zadarłem nawet brodę by uniknąć niemiłych rys na mojej gębie. Jednak w tej rozkoszy, zapomniałem, iż koziołkuje za mną moja o wiele większa niż ja towarzyszka kobyłka.
Jakież to było nie miłe kiedy kopyto tylnej nogi kobyłki wbiło się w moje obolałe ciało zatrzymując ten piękny szybki ślizg po dróżce bez źdźbła trawy. Przyciśnięty do ziemi jak rozdeptany robak leżałem w bezruchu..... Potem było ciemno a potem mrowienie w nogach i jeszcze ten dziwny smak. Wstałem jednak szybciej niż moja towarzyszka. Prawie z każdej mojej możliwej dziury za wyjątkiem ... sączyła się krew.
Spojrzałem na Herę, widok był okropny. Klacz miała zdarty cały łeb i wierzch zadu z nasadą ogona. Po wstępnych oględzinach kobyłki i przeprowadzeniu jej przez kilkanaście metrów w szoku postanowiłem wracać na jej grzbiecie. Jakiż byłem zdziwiony gdy ujrzałem strzemię. Cóż za siła zgięła tak solidny kawał żelastwa, strzemię było tak pogięte, że stopki stykały się ze sobą. Nie wspomnę o stanie siodla, które po dziś mam i służy mi jedynie jako szkolnik dla młodych koni.
Kilka miesięcy moja psychika dochodziła do siebie, kobyłki zapewne też. Moje fizyczne urazy okazały się niewielkie, choć wyciąganie żużlowych drobin z moich dłoni i ramion były bolesne. Siniaki a właściwie siniak pokrywający cały front mojego ciała nie pozostawił śladu. Badaniom nie poddałem się w obawie o ewentualny zakaz podróżowania w siodle. Z Herą więcej nie miałem do czynienia mimo, że jeszcze sprawnie woziła jeźdźców. Padła po tym jak wyszła z boksu i zjadła zboże, przygotowane dla innych zwierząt.
Trzecie i ostatnie moje rozstanie z siodłem opisał K.Kordalski w swojej książce. Było to ładnych kilka lat temu.
Nasza cwałująca wąwozem trójka cieszyła się ferworem rywalizacji. Ścigała nas grupa przyjaciół w czasie jednego z naszych kresowych rajdów. Jadąc trzeci w kolejności zostałem zaskoczony wywrotką mojego kompana. Jego klacz wraz z nim pośliznęła się zadem i oboje legli obok mazi polnej dróżki. Wiedząc, że moja cudna Orchidea nie ma w zwyczaju zatrzymać goniąc pierwszego konia znalazłem się w poważnych tarapatach ! klacz nieszczęśnika wstały w poprzek drogi z wypiętym dupskiem ! stanąłem w obliczu poważnej kolizji. Chcąc uniknąć zmiażdżenia mojej kończyny uniosłem ja do góry licząc, że ominę kształtny zad Asturii. Byłem prawie u celu kiedy z braku kilku centymetrów z galopu zostałem wyrzucony w powietrze ! niczym kopnięta piłka zwiedziłem gąszcz starodrzewu nad drogą – ponoć gdyby nie wodze umarł bym z głodu w powietrzu. .... Nie wiem do dziś ile czasu trwał ten lot, jednak lądowanie było precyzyjne i nie pozostawiło śladu nawet na moim wdzianiu.
.................... . Gdy grupa jeźdźców nas doszła obaj z Kordalskim byliśmy już w kulbakach dumnie udając wygraną.
Nie mając innych takich przeżyć a prutając dość dużo konno czekam na tzw. kumulację w lotka. Mam nadzieję, że los mnie oszczędzi i nie będzie to publiczna nauczka pokory. BO PRZECIEŻ JA NIE SPADAM !
Pozdrawiam i wybaczcie za dłużyzny ale to wyciąg z moich pamiętników.
Mój syn raz jedyny zlądował z kobyłki, była to noc a gruchną zdrowo bo kobyła nagle wstrzymała się i dała z tzw zadu. Dziecko płakało trzymając się za swą rączkę. Okazało się że nic mu nie było. Gdy leżąc z nim wieczorem przed kominkiem zapytałem o ból odpowiedział : „ tato boli mnie ta ręka ale ja nie płaczę z bólu tylko mi tak strasznie wstyd, że spadłem”
Pozdrawiam