Żołnierz pułków kawaleryjskich pochodził początkowo z poboru systemem kantonalnym: każda gmina lub miasto zobowiązane zostały do dostarczenia jednego rekruta z koniem z 40 dymów, czyli zagród. Właściciele ziemscy lub władze miasta starały się posłać w szeregi ludzi niespokojnych, element wichrzycielski, włóczęgów i żebraków. Od 1808 roku obowiązywał pobór popisowych od 21 do 28 roku życia drogą losowania. Popisowi wyciągali z urn tabliczki białe, oznaczające powołanie do służby wojskowej, bądź czarne, zwalniające od służby. Służba wojskowa trwała 6 lat. Od poboru można było wykupić się, wynajmując zastępcę za odpowiednią sumę. Chłopi niezbyt chętnie szli do wojska, najbardziej obawiając się śmierci bez księdza i spowiedzi. Prowadząc rekrutów do pułku bez odpowiedniej eskorty „trzeba było rekrutom co dzień wódki kupować, żeby ich od uciekania powstrzymać”.
W wojsku liczne były wypadki dezercji i buntów z powodu złych warunków bytowania. Z biegiem czasu, pod wpływem pracy wychowawczej i sukcesów w wojnie 1809 roku, rosło przywiązanie żołnierzy do pułku i poczucie dumy z noszonego narodowego munduru.
Pułki były konglomeratem jeźdźców o różnym stopniu wyszkolenia i sprawności fizycznej. Obok młodych poborowych prosto ze wsi służyli starzy wyjadacze jeszcze z kawalerii narodowej i przedniej straży przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, ułani z twardej wojennej szkoły Legionów Polskich we Włoszech i kawalerzyści Polacy z amii zaborczych. Tych starych wiarusów czyniono przeważnie podoficerami, którzy mieli szkolić młodych według systemów wyniesionych ze służby w różnych armiach.
W okresie tworzenia kawalerii racja żywności żołnierza składała się z pół funta mięsa, pół kwaterki kaszy albo grochu, albo kwarty ziemniaków, do tego funt chleba, trochę słoniny i kieliszek wódki.
W 1809 roku jadłospis żołnierza przewidywał: na śniadanie – pół kwaterki wódki i kawał chleba, na obiad – zupę, pół funta gotowanego mięsa z jarzyną oraz pół kwaterki piwa, na kolację – kluski lub kaszę oraz pół kwaterki piwa. Żołnierze gotowali sobie sami w ramach kompanii ( dwie kompanie = szwadron ), mając do dyspozycji osiem kotłów. W czasie działań wojennych żywiono się na koszt ludności, gotując strawę w zdobytych naczyniach nad ogniskiem. Najczęstszym pożywieniem w chwilach trudnych było mięso zabitych koni opiekane nad ogniskiem lub zupa, do której wrzucano wszystko co udało się zdobyć.
W armii Księstwa wytworzył się specyficzny stosunek oficerów do szeregowych. Nakazy i przykład z góry z jednej strony kształtowały surową, lecz sprawiedliwą dyscyplinę, z drugiej zaś niemal koleżeństwo kadry i podwładnych. Sam Wódz Naczelny ( nasz Szef – książe Pepi – mój przypis dla przypomnienia ) wywierał znaczny wpływ na ludzkie traktowanie żołnierza. Potrafił on po inspekcjach brać szeregowców pod rękę i chodząc po dziedzińcu koszarowym, rozmawiać z nimi o troskach, wypytywać o sprawy rodzinne i wysłuchiwać skarg. Lubił, by na balach oficerskich bywali szeregowi i sam prosił panie, by te zapraszały żołnierzy do tańca.
Idąc za przykładem księcia Józefa generalni inspektorzy wyznaczali w czasie inspekcji specjalne godziny, w których szeregowcy i podoficerowie mogli zgłaszać się z wszelkimi zażaleniami, skargami i życzeniami. W ten sposób wywierano na oficerów presję, aby opiekowali się i interesowali podwładnymi.
O „obywatelskim” stosunku do żołnierzy świadczy między innymi sprawa ordynansów. Oficerowie mogli wybrać sobie po jednym żołnierzu tylko do doglądania koni, ekwipażu i uzbrojenia oficera, które obowiązany był utrzymać on w czystości za opłatą ustaloną przez dowódcę pułku. Nie wolno było, pod groźbą kary, zmuszać ich do posług osobistych: „z tacami i dzbankami, z butelkami po ulicach włóczyć się mniej jeszcze z miednicami, talerzami, półmiskami, naczyniami na urynę w kwaterze oficerskiej”.
Ordynansów, którzy nie stosowali się do rozkazu, karano odesłaniem do piechoty.
Ryszard Morawski, Henryk Wielecki "Wojsko Księstwa Warszawskiego - Kawaleria"