Z zasady nie zabieram głosu w anonimowych rozmowach na forum gdyż szkoda mi na nie czasu. Ponieważ nie odziedziczyłem majątku muszę ciężko pracować i wolę wolny czas poświęcić na konstruktywne działania niż wojowanie na „forum”. Zdarza mi się średnio raz w miesiącu zaglądać na interesujące mnie fora dyskusyjne w poszukiwaniu aktualności. Tym razem zadzwonił do mnie „życzliwy” sugerując, abym przeczytał ostatnie posty. Chwilę później zadzwonił inny kolega sugerując odpowiedz zgodną z cytatem zaczerpniętym od Marszałka „a my was w d… mamy”.
Ponieważ nie mam Was w d…, a wręcz przeciwnie, sprawa kawalerii od wielu lat leży mi na sercu, postanowiłem zabrać głos w tym jakże bulwersującym temacie. Zastrzegam jednak, że nie zamierzam uczestniczyć w dalszej tego typu, łagodnie mówiąc, wymianie grzeczności.
Na początek przedstawię się: Dariusz Waligórski, 45 lat, pierwsza żona Danuta Marszałek zmarła w 1996, żonaty po raz drugi od 14 lat z Katarzyną, jestem byłym instruktorem harcerskim, od 20 lat związany jestem z Pułkiem 3 Strzelców Konnych, a 19 lat temu zostałem przyjęty do Koła Pułkowego. Od 17 lat prowadzę ośrodek jeździecki. Orderów ani odznaczeń nie posiadam, szczycę się natomiast prawem noszenia odznaki pułkowej P3SK, odznaki pamiątkowej Harcerskich Drużyn Jeździeckich i Kawaleryjskich oraz odznaki FKO. Posiadam też z przeszłości stopień Harcerza Rzeczypospolitej, stopień harcmistrza oraz z czasów kawalerii harcerskiej z lat 90-tych stopień podporucznika kawalerii harcerskiej. Trzy lata temu otrzymałem patent na rotmistrza kawalerii ochotniczej. Wiele razy organizowałem różnego rodzaju imprezy kawaleryjskie, w tym wielokrotnie zawody Militari, obozy i szkolenia. Najbardziej dumny jestem z faktu dowodzenia od trzech lat bardzo dobrym oddziałem kawalerii ochotniczej pod nazwą Szwadron Toporzysko. Jest to niewielka, trochę ponad 20 osobowa grupa młodych i starych zapaleńców, którym nie w głowie podziały i kłótnie, ale wspólna służba ku chwale kawalerii. Wielką satysfakcję sprawiło mi spełnienie marzenia sprzed 20 lat, tj. odtworzenie całego 700 kilometrowego szlaku bojowego naszego Pułku z 1939r. Udało się to zrealizować w 2009 r w trakcie dowodzonej przeze mnie Konnej Wyprawy „Wrześniowy Szlak”. Obecnie z ramienia FKO organizuję szkolenia dla oddziałów kawalerii ochotniczej w ramach CWKO.
Tyle o sobie tytułem wstępu, a piszę to dla tego, że nie wstydzę się swojego dorobku kawaleryjskiego ani posiadanego stopnia (pisanego przez małe „r”).
Nie będę polemizował z oceną mojego stylu (wg. niektórych „grafomańskiego”), wszak jestem prostym rolnikiem, który nijakich „studyjów” nie ukończył, a dyć widać Bozia talentu poskąpiła.
Odniosę się do sensacyjnego odkrycia w dniu 16 sierpnia 2011r dokonanego przez „Pułkownika” mojego artykułu zamieszczonego w naszym wewnętrznym, wychodzącym od 1983r. dwa razy do roku czasopiśmie „Jednodniówka”, w nakładzie 100 – 300 egzemplarzy w zależności od potrzeb. Jednodniówki te są także archiwizowane na naszej stronie
www.strzelcykonni.plOdkrycie tyleż sensacyjne, co mocno spóźnione, gdyż osobiście podarowałem „Pułkownikowi” tę Jednodniówkę w lutym tego roku w czasie naszego spotkania w Lublinie, informując go o tym, że napisałem moje wspomnienia z Komarowa. Spotykając się z „Pułkownikiem” wielokrotnie poruszaliśmy temat tego co działo się na planie filmowym w Komarowie jak i w czasie „Komarowskiej Potrzeby”. O dziwo w przeważającej większości spraw które omawialiśmy byliśmy zgodni, podobną stawiając diagnozę dlaczego nie wyszło to i owo i jak to można naprawić. Dziwi mnie więc nagłe wyciągnięcie z rękawa na tydzień przed „Komarowską Potrzebą” wyrwanych z kontekstu fragmentów mojego tekstu.
Artykuł ten utrzymany jest w tonie groteskowym (dla niektórych „grafomańskim”) z pewną dozą refleksji. Osoba, która uważnie przebrnie przez tekst zwróci uwagę, że 95% zawartości artykułu dotyczy filmu, a nie „Komarowskiej Potrzeby”. Uważny czytelnik zauważy, że nie wymieniamy nikogo z nazwiska, a opisane sytuacje odnoszą się do niektórych osób, które powinny same odnaleźć paralele do swojej osoby. Z imienia i nazwiska wymienione są tam tylko osoby z naszego Szwadronu, z których (samego siebie też) śmieję się najbardziej. Wyjątkiem są zamieszczone nazwiska osób oficjalnych, gości etc. Opisując wiele zachowań i wydarzeń śmieję się z wielu nadętych osób, w tym ze swojego FKO środowiska (patrz początek przytoczonego przez „Pułkownika” fragmentu tekstu o niemiłym przyjęciu nas na samym wstępie przez jedzącego „pieczone kartofelki” decydenta. Akurat w tym fragmencie tekstu chodziło o pewnego oficera FKO) Na miły Bóg: albo niektórzy mają kompleksy większe niż lanca ułańska, albo chcą za wszelką cenę wywołać ferment. Nie będę tutaj wyjaśniał, który akapit tyczył się kogo bo to nie ma sensu, ci co uczestniczyli w zdjęciach filmowych sami wiedzą o kogo chodzi. Wyjaśnię tylko jedno. Na pewno nie tyczyło się to osób które poczuły się urażone i rzekomo „wyłoniły się zza krzaka”. Panowie, ja zza krzaka wyłaniałem się wielokrotnie, w tym co najmniej raz podciągając spodnie. Doceniam Wasz wielki wysiłek i trud wniesiony w organizacje tego przedsięwzięcia, a za determinację wielokrotnej organizacji „Komarowskiej Potrzeby” chylę czoło. Moje spojrzenie na niektóre zagadnienia jest czasami trochę inne, ale nigdy nie umniejszałem waszego dorobku. Miałem okazję poznać wielu Waszych kawalerzystów na szkoleniu w Toporzysku i sam chciałbym ich mieć w swoim oddziale.
Przytoczę tu fragment mojego artykułu opisujący różnego rodzaju oddziały uczestniczące w kręceniu filmu jakoś przypadkiem ominięty przez Panów, który nie pasował Wam do kreowanego mojego oblicza. „Oczywiście nie można generalizować i pośród oddziałów spoza Federacji było wiele wspaniałych grup, które podziwialiśmy i wiele od nich mogliśmy się nauczyć…” Nie cofam słów, które napisałem, gdyż sami zdajecie sobie sprawę z mizerii wielu osób czy też grup które ściągnął film, na co nie mieliście wpływu.
Idąc dalej zarzucanie komuś kłamstwa jest co najmniej nie na miejscu w obu przykładach przywołanych przez „miszka-7”. Z mojej strony fakt rozkładania stajni polowych wyglądał następująco. Wykonałem telefon do Tomka Dudka prosząc go o znalezienie kilku osób do pomocy w rozkładaniu stajni polowych, tak aby nie było potrzeby ciągnąc pracowników kilkaset kilometrów. Uzgodniliśmy, że za ich pracę zapłacimy. Tomek się zgodził i obiecał załatwić uzgodnioną liczbę osób. My ze swojej strony przywieźliśmy oprócz kierowcy dwie osoby obeznane z montażem stajni. Zorganizowani przez Tomka pracownicy wykonali tylko część pracy i zmęczyli się. Otrzymali za swoją pracę wynagrodzenie, a do dalszej pomocy Tomek zwerbował trzech kawalerzystów. Dzielnie pomogli ukończyć montaż stajni i kiedy Janusz kierujący z naszej strony pracami spytał ich ile się należy, usłyszał, że zdało by się na flaszkę, a że pomocników było trzech więc wyciągnął „100”, i rozeszli się w zgodzie. Przykro mi Miszka-7, że ktoś z waszej ekipy wyfasował tę „100” i albo sam obalił te flaszki albo schował ją do kieszeni, ale to już jest Wasz problem. My nie targowaliśmy się, ile pomocnicy chcieli tyle zapłaciliśmy. Nie poczuwam się do żadnego kłamstwa, gdyż te stajnie, które pomagałeś za wynagrodzenie stawiać wcześniej sami zbudowaliśmy, zapakowaliśmy na samochód, przewieźliśmy i też nasi ludzie je stawiali. I bez obrazy, biorąc od nas wynagrodzenie czy to w postaci papierowej, czy też płynnej stałeś się jednym z naszych pracowników, więc stwierdzenie użyte w tekście nie mija się z prawdą.
Kolejna twoja wycieczka dotycząca naszej ekipy, a konkretnie mojej osoby. Gdzie w tekście jest napisane że mamy do was pretensje o nasze zgłoszenie do biegu gońca? Była to nasza wina, gdyż jeden z moich podkomendnych nie dostarczył zgłoszenia na czas do Waszego sztabu. Kiedy to odkryłem to przyszedłem osobiście z tym zgłoszeniem do Sztabu. Dowiedziałem się że jest już za późno i osobiście z podkulonym ogonem nie robiąc wstrętów (gdyż nie miałem do tego prawa) wróciłem do swojego obozowiska. Odpowiedzialna osoba, która zawaliła dostarczenie zgłoszenia czytając ten artykuł wstydzi się wystarczająco i nie miałem powodu do wymieniania jej z nazwiska.
I takie są te Pańskie dwa przykłady. Mógłbym w równie dowcipny sposób cytować fragmenty książki Kazimierza Sejdy, zekranizowanej tak wspaniale przez Janusza Majewskiego, ale nie będę, gdyż prowadzi to tylko do dalszego wzajemnego zacietrzewienia.
Poruszę tylko coś co mnie bardzo zabolało.
W zeszłym roku Tomek Dudek poprosił abyśmy włączyli się do organizacji Komarowskiej Potrzeby, prośba ta została powtórzona w styczniu tego roku w Krakowie. Przykre jest tylko to, że wszystko co ustaliliśmy wspólnie w szerokim zaproszonym gremium zostało zaprzepaszczone. Po co prosić innych o radę i współpracę, skoro nie szanuje się wzajemnych ustaleń. Zaproponowałem konkretną pomoc w postaci rozbudowania organizowanej przez Was Komarowskiej Potrzeby o aspekt edukacyjny. Propozycja została przez Tomka Dudka przyjęta, forma współpracy uzgodniona. My ze swojej części wywiązujemy się skrupulatnie, nie mogąc niestety liczyć na wzajemność. Wielokrotnie zawaliliście terminy dostarczenia nam materiałów do publikacji i materiałów dydaktycznych (straciłem przez to sponsora, 10000,00 PLN poszło się bujać), w rezultacie obiecanych i uzgodnionych materiałów w ogóle nie dostałem, wskutek czego siedzimy teraz po nocach w koleżeńskim gronie i wykonujemy nie swoją robotę. Wielokrotnie prosiłem kolegę „Adiutanta” o spotkanie, proponowałem mój przyjazd do Katowic, nigdy nie miano dla nas czasu. „Adiutant” dwukrotnie po moich telefonach obiecywał Wasz przyjazd (także twój Miszka -7) w konkretnym terminie do Toporzyska aby popchnąć sprawy do przodu i nigdy nie przyjechał ani też nie zawiadomił, że nie przyjedziecie. Ja się nie obrażam, tylko jest mi przykro, gdy ktoś najpierw prosi o włączenie się w organizację tej wspaniałej sprawy jaką jest Komarowska Potrzeba, a potem robi wszystko aby zniszczyć to wszystko co zostało wcześniej stworzone.
Panowie, jeżeli chcecie sami „w pyle mozolnych marszów” uczestniczyć w Komarowskiej Potrzebie to powiedzcie wprost. My na siłę nie będziemy w przyszłych latach psuli Wam waszej imprezy. Może przyjedziemy nie 26, nie 25, nie 28 sierpnia ani 3 czy też 4 września tylko podobnie jak w tym roku spotkamy się na polu bitwy w jej okrągłą rocznicę 31 sierpnia, gdyż jak napisałem w zakończeniu w swoich wspomnieniach „pobyt w Komarowie uzmysłowił nam, że tam jest nasze miejsce i że powinniśmy na stałe wpisać w swój kalendarz odwiedziny Komarowa w celu złożenia hołdu bohaterom ostatniej zwycięskiej wojny i ostatniej wielkiej bitwy kawalerii”…
rtm. kaw. och. Dariusz Waligórski