Istnieje opowieść o zdarzeniu, które miało miejsce w okresie międzywojennym. Młody porucznik kawalerii w ramach rutynowych ćwiczeń miał odbyć ze swoim szwadronem marsz patrolowy z Suchej Beskidzkiej do Radziszowa. Wyruszono bladym świtem. Szli na wprost. Popas południowy wg marszruty wyznaczono w rejonie skrzyżowania w Jaworniku. Ułani karmili konie z ręki, z pobliskiej studni przynosili wodę. Obok drogi chłop orał pole. Koń człapał powoli, łeb opuszczony, boki zapadłe. Gromada dzieci z zaciekawieniem obserwowała postój szwadronu. Po godzinie oficer zakomenderował: Panie wachmistrzu - ruszamy, ogłosić zbiórkę. Według rozkazu, panie poruczniku! Trębacz do mnie! Wachmistrz z trębaczem stanęli na skraju drogi. Graj na zbiórkę! Błysnęła złota trąbka w ręku trębacza. Tratata, tratata! Po chwili wzdłuż drogi stał już równy szereg koni i jeźdźców. Wachmistrz z zadowoleniem spojrzał wzdłuż szeregu. Dobrze, tak jak uczył, jeden łeb koński, wodze lekko ściągnięte, ułani wyprostowani jak struny. Stanął na czele. Raczej dla zasady niż z potrzeby wydał komendę: Równaaj! Młodsze konie nerwowo zadreptały w miejscu, ale ściśnięte lekko kolanami i poklepane po karku przez ułanów wnet się uspokoiły. Wachmistrz jednym szwungiem wyciągnął szablę z pochwy, skręcił o ćwierć obrotu i przepisowo opuścił wzdłuż strzemienia. Zaraz podjedzie oficer, wtedy zasalutuje i złoży meldunek: Panie poruczniku wachmistrz ... melduje szwadron gotowy do wymarszu! Porucznik spojrzał na szyk, już stoją. Zauważył jednak na końcu szwadronu poruszenie. Co tam się dzieje? Ruszył konia, minął wachmistrza. Ten ani drgnął. Oficer sprawdza szyk, to jego prawo, zaraz podjedzie i wtedy przyjmie meldunek. Zdumiony porucznik spostrzegł, że jako ostatni w szeregu stanął koń z chomontem, za nim chłopski pług. Łeb dumnie podniesiony, chrapy przepisowo rozdęte. Co to znaczy? Na skraj drogi podszedł chłop i miętosząc czapkę, nieśmiało zakomunikował: To mój koń, panie oficerze, uciekł mi z pola. Porucznik natychmiast rozpoznał w zabiedzonej chabecie kawaleryjskiego wierzchowca. Chłopie, skąd go masz i coś ty z nim zrobił? Panie, szwagier kupił go od wojska, a ja muszę orać. Oficer zdecydowanym ruchem sięgnął po portfel, nie licząc wyjął zwitek banknotów i wręczył go chłopu. Kup sobie innego konia. Ja tego zabieram, on już nigdy nie pociągnie pługa. Chłop schował pieniądze, zdjął z konia uprząż. Oficer, nie odbierając meldunku, wyjechał na czoło szwadronu. Za mną marsz! Ułani wykonali zwrot w miejscu. Wyciągnął się szyk pododdziału. Równo anglezując jeźdźcy ruszyli za swoim dowódcą. Wachmistrz w milczeniu obserwował zdarzenie. Z podziwem spojrzał na porucznika, poznać prawdziwego koniarza. Zawrócił konia na koniec szyku. Na widok zabiedzonej szkapiny ścisnęło się serce starego kawalerzysty. Tylko dzieci zauważyły jak ukradkiem otarł łzę. Panie Wachmistrzu, to nie wstyd, taka łza nie przynosi ujmy!
Powiadano, że sterany koń trafił do pułku, gdzie rozkazem dowódcy wcielono go powtórnie na stan. Otrzymał przydziałowy furaż i miejsce w stajni. Dokończył swoich dni, nie przekazany do rzeźni jak nakazywała reguła.