Strona 3 z 5

PostNapisane: 14 sty 2008, o 14:59
przez pulkownik
Ref-ren. stop. Ta Szwajcaria źle na Ciebie wpływa.stop. Tracisz wiarę.stop. Wracaj !stop.

PostNapisane: 14 sty 2008, o 22:23
przez Ułan świętokrzyski
A z tym się zgodzę w zupełności!
Wracaj Ref - Renie pókiś w całości!
Oby nie naszła Cię ochota
W Alpach na konia siadać z płota!

PostNapisane: 21 sty 2008, o 05:20
przez PLUTONOWY
Witajcie !
Opowiem i ja o swoich upadkach było ich naprawdę wiele żeby nie powiedzieć jak mawia nasz Dowódca że w k.... :) :lol:

Ale opiszę tylko dwa pierwszy i jeden z ostatnich gdyż uważam je za najbardziej spektakularne.
Mój pierwszy upadek z konia miał miejsce na wczasach w siodle w miejscowości Kokotek pamiętam jak dzisiaj mimo iż było to ponad 20 lat temu pierwszy wyjazd w teren na dwutygodniowym obozie połowa lipca ciepełko piękna pogoda leśny dukt świergot ptaków stukot kopyt o żużlową nawierzchnie, słowem sielanka mając niespełna 9 lat była to dla mnie niesamowita chwila natura, ja na końskim grzbiecie jednym słowem poezja.
Troszkę pokłusowaliśmy odrobina galopu i przejście do stępa i spokojnie noga za nogą nasze wierzchowce człapały przez las, chwila rozluźnienia i bażant wylatujący spod nóg pierwszego wierzchowca, konie spłoszone wyrwały naprzód większość osób leżała już na ziemi większość nawet zdążyła się już podnieść i otrzepać ale nie ja!
Jak zawsze inny :) ja nadal galopowałem wraz ze swoim rumakiem o imieniu jakże pasującym do tej sielanki "KNIEJA" ktoś by powiedział galop fajna sprawa też tak uważam szkoda tylko że w tamtym momencie wisiałem pod koniem z nogą w strzemieniu. Ale wreszcie moja noga wypadła ze strzemienia i koń jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki staną w miejscu jak wryty. Widać chyba przeszkadzało mu że coś mu się merda między nogami :lol: Skończyło się na zdartych plecach u kilku odciskach podków tu i ówdzie :) Nauka z tego była dla mnie taka Nawet podczas największej sielanki na końskim grzbiecie trzeba być zawsze skoncentrowanym.

Mój drugi upadek przydarzył mi się w miejscowości Czarna Dolna gdzie miałem przyjemność pracować z młodymi końmi.
Jak wiadomo młode konie zaczynające pracę pod siodłem są jeszcze bardzo wrażliwe na różne czynniki.
Więc wsiadam sobie spokojnie i pomalutku na takiego jednego skurczybyka taka malutka drobna sprężynka, więc wsiadam sobie na niego pod czujnym okiem właścicielki Pani Anny Dutki włożyłem nogę w strzemię przeniosłem ciężar ciała na nią a ten łotr w tym momencie odskoczył w bok oczywiście stwierdziłem że przełożę prawą nogę niestety w momencie przekładania nogi koń odskoczył jeszcze raz co spowodowało że przypadkiem kopnąłem go w zad i tyle mu trzeba było wyrwał do przodu a ja wpadłem na siodło zbyt mocno kontrując wodzami co wywołało efekt świecy przy okazji podbijając mi prawe oko i wyrzucając mnie na koński zad co zaowocowało wprawieniem mnie w ruch jednostajnie przyspieszony w w kierunku na wprost ku górze :o Panowie cóż to był za lot poczułem się znów jak podczas pobytu w desancie :grin: jeśli chodzi o lądowanie próbowałem przyziemić telemarkiem ale nie było mi dane być może spowodował to brak art a może po prostu zbyt duże przyciąganie ziemskie skończyło się na trocinach w nosie w oczach u uszach i w ustach gdie tylko się dało że nie wspomnę o 2 złamanych żebrach i zwichniętej ręce ale Panowie Spojrzenie Pani Ani i słowa że w jej 30 letniej pracy z końmi nie widziała jeszcze żeby ktoś tak długo leciał! BEZCENNE :lol:

Pozdrawiam Wszystkich Serdecznie
przepraszam za przynudzanie i takie tam.

PostNapisane: 21 sty 2008, o 09:23
przez Ułan świętokrzyski
No no Plutonowy!
Jestem pod wrażeniemn! Nie tyle upadków, bo wystarczającą, niepoliczoną ich ilość w swym zyciu miałem - co Twojego literackiego zacięcia i swady z jakim owe upadki, szcególnie drugi, opisałeś. Rzadka to obecnie sztuka, coby tak barwnie swe przeżycia przelewać na papier za pomocą pióra i papieru (czytaj: klawiatury). Ale ani chybi to praca w tak zacnej kancelarii adwokackiej pozwala wyzwolić z siebie te najlepsze talenta i instynkty, które normalnie drzemią w nas tłumione zbyt nadmiernym degustowaniem się wszelkimi trunkami!
Jędruś - tak trzymać!!!

PostNapisane: 21 sty 2008, o 23:48
przez elmijakke
Kolego plutonowy,
prawie spadłem z krzesła ze śmiechu!
Więcej takich opowieści!
Pozdrawiam

PostNapisane: 22 sty 2008, o 21:31
przez Major
Czołem Waszmościowie!
Przypadki Plutonowego oraz komentarz Ułana z Pacanowa skłoniły mnie do podzielenia się z wami moimi doświadczeniami w temacie "koń i mateńka ziemia - przypadki spotkania III stopnia" Jedyny godny uwagi updek (a raczej upadki) miał miejsce na dorocznym biegu Huberta w Zastawnie (koło Elbląga) Tradycyjnie razem z kolegą ubrani w mundury przy szablach, zadawaliśmy szyku. Padła komenda siodłanie koni i od razu zaczyna sie problem, przydziałowa młoda klacz nie bardzo daje sie osiodłać, założenie kompletnie stroczonej kulbaki przyprawiło ją prawie o zawał serca, biedna nie wiedziała o co chodzi, każda próba dociągnięcia popręgu kończy się nabraniem powietrza i małego konika robi się wielki balon! Jednak od czego są koledzy, wspólnymi siłami przekonaliśmy biedaczkę, że powinna być szczęśliwa, nie mniej od tego co na niej siedzi (nie wiem czy zrozumiała, ale chyba nie, bo każde przyłożenie łydki kwitowała przedziwnym piszczeniem, młody osiołek czy coś?) Próba samodzielnego wjazdu na plac nie powiodła się (o zgrozo! musiano mnie tam WPROWADZIĆ!) Zaszczycony funkcją kontrmastra jechałem oczywiście na końcu! bez problemów ... jakieś 200 metrów, na pierwszej łące przy próbie zakłusowania nastąpił strzał....i zobaczyłem niebo (trawa nie była na szczęście twarda). Skrywając pod udawanym uśmiechem urażoną dumę oraz masując obolale miejsca wgramoliłem sie na kobyłkę i dalej ułanie! Dobrze mi szło przez ...następny kilometr, przy wyjeździe na polną (tym razem twardą) drogę kobyłka wykonała piruet, jak na rodeo i znów leżałem na ziemi. Teraz już nie udawałem że mnie nic nie boli, ale dosiadłem konia ponownie i dalej w las.. przed wjazdem do niego (po kolejnym kilometrze ) krótki galop, rodeo i witaj mateńko ziemio po raz trzeci! No tym razem to już miałem naprawdę dosyć! Zamieniliśmy konie oraz miejsce w szyku z kontr.. stałem się mastrem i jakoś dotrwałem do końca biegu. Na koniec dodam, że po przesiadce na moją klaczkę jeździec również zaliczył "lot nad kukułczym gniazdem" Końcowym efektem pamiętnego Hubertusa oprócz obitego niemilosiernie ciała, podartego munduru, że o wbitej w trawę dumy ułańskiej nie wspomnę była żurawiejka.
"Gdzie Tadeusz i Cenzura
Tam kolejna w drodze dziura"
a powyższa Cenzura otrzymała przydomek "KATAPULTA" (przydomek został, ale klaczysko już trochę "zbabiało", a szkoda bo może znowu by tak ....Hubertusa czas zacząć) Pozdrawiam Major.

PostNapisane: 6 mar 2008, o 12:51
przez Piotrek
No to ja się pochwalę :) Dzisiaj spotkałem się z ziemią po kilku latach przerwy, pierwszy raz po powrocie w siodło. Jeździłem na koniu którego pamiętam jeszcze z czasów studiów, więc sie ucieszyłem jak go zobaczyłem, bo miałem po nim same miłe wspomnienia. Zaczęliśmy kłusik i nagle poszedł jakiś baran, po nim drugi (podobno spore były). Było przez głowę i na ziemię. Mięciutko, że nie poczułem nawet. Ale mam dobry humor przez to :)

PostNapisane: 6 mar 2008, o 16:59
przez Ułan świętokrzyski
Tylko nie spadaj specjalnie dla poprawy humoru, jak masz doła!

PostNapisane: 13 mar 2008, o 19:25
przez pieczarka
A ja zaczynam powoli mieć "doła" - w kwietniu minie 4 lata jak nie leżałem z konia.
... zaczynam się niepokoić :???: - wolę od czasu do czasu dokonać przyziemienia.

PostNapisane: 14 mar 2008, o 00:21
przez Piotrek
Ja też miałem taki niepokój, ale jakoś mnie koń z niego wybawił ostatnio :)

PostNapisane: 14 mar 2008, o 12:50
przez Major
Mój ostatni upadek wydarzył się przed świętami Bożego Narodzenia, niby nic taki mały "baranek" przy zjeździe z górki ale konsekwencje czuję do dziś. Lewy bark wyłączony z użycia do chwili obecnej (na konia muszę wsiadać z ...płota), bardzo boli, biorę zastrzyki, myślę, że do lata będzie OK! mnie akurat nie poprawia się humor jak spadnę z konia i wcale nie tęsknię za spotkaniem z mateńką ziemią! Koledzy spaść z konia nie ujma na honorze ale po co spadać?Pozdrawiam. Major.

PostNapisane: 14 mar 2008, o 20:47
przez ref-ren
Major napisał(a):Mój ostatni upadek wydarzył się przed świętami Bożego Narodzenia, niby nic taki mały "baranek" przy zjeździe z górki ale konsekwencje czuję do dziś. Lewy bark wyłączony z użycia do chwili obecnej (na konia muszę wsiadać z ...płota), bardzo boli, biorę zastrzyki, myślę, że do lata będzie OK! mnie akurat nie poprawia się humor jak spadnę z konia i wcale nie tęsknię za spotkaniem z mateńką ziemią! Koledzy spaść z konia nie ujma na honorze ale po co spadać?Pozdrawiam. Major.



Majorze...

Widzę że coś z kaskadera na dziś w Tobie drzemie...
póki raz a porządnie nie pierdolniesz w ziemię...

/ref-ren/

PostNapisane: 14 mar 2008, o 23:56
przez Major
Czasami jednak bywa weselej (tak było na biegach Hubertusa) podaję link do filmiku zrobionego przez moją córkę z dwóch kolejnych Hubertusów (mundur jeszcze KBW, a kasztanek to mój koń - Chorał)

FILMIK

PostNapisane: 15 mar 2008, o 01:12
przez myta2
No Panie Majorze.... z tym siwkiem to trochę problemów ale i koń niczego sobie.... szacunek. :grin:

PostNapisane: 15 mar 2008, o 17:50
przez Major
Siwek to wlkp. ogier nazywa się swojsko - Tomek. Wcześniej był znacznie spokojniejszy teraz na starość mu trochę odbija ale i tak jest OK! Pozdrawiam.