W „przeglądzie Zrzeszenia Kół Pułkowych Kawalerii” nr 10 (Londyn, 1958) ukazał się artykuł Janusza Wielhorskiego o lancy:
Por. kaw. inż. Janusz Wielhorski
„…Czas już przyjrzeć się z bliska lancy tych czasów (tj. okresu wojen napoleońskich – SJ), broni budzącej postrach nieprzyjaciół, okrzykniętej jednogłośnie królową broni. Dane są bardzo ścisłe i zgodne. Źródła francuskie (tłumaczenia z polskiego) podają długość ówczesnej lancy na 8 stóp i 6 cali paryskich = 2761 mm. Dane brytyjskie określają długość lancy polskiej na 9 stóp i 1 cal = 2769 mm. Stwierdźmy od razu, że była to broń stosunkowo krótka. Mając to na uwadze zrozumiemy taki np. opis lancy zaczerpnięty ze starych źródeł polskich: jak średniego wzrostu ułan w szyku pieszym postawi tylec lancy koło buta, to proporczyk powiewał tuż nad denkiem jego czapki. Od razu widzimy, jak dalece nasza lanca z okresu 1918-1939 odbiegała od tradycyjnego wzorca. Lanca ta, o ile była typu francuskiego, miała 2970 mm długości, zaś typu niemieckiego 3190 mm. Najważniejsza jednak różnica była w wadze. Nie zapominajmy, że lanca polska była drewniana. Wg polskiej recepty wykonywano ją z drzewa jesionowego, impregnowanego mieszaniną oleju lnianego i smoły. Jedyne części metalowe to grot i okucie tylca (stopka). Jak taką lancę się „czuło” w ręce, miałem możność praktykować osobiście, w przedpotopowych zdawałoby się dzisiaj czasach, gdy powróciłem z Grudziądza w „domowe pielesze” przywożąc ze sobą dobry dosiad i dobrą zaprawę do lancy. Tam, w cywilu, zabrałem się do ćwiczeń praktycznych lancą według regulaminu belgijskiego bodajże z 1831 roku, będącego dosłownym przedrukiem regulaminu władania lancą pióra gen. Krasińskiego, byłego dowódcy 1 pułku szwoleżerów gwardii cesarza Napoleona I.
Zaraz na początku zaczęło w tych ćwiczeniach coś „nie wychodzić”. Pomijam fakt, że cała okolica zaczęła mnie uważać za nieszkodliwego wariata. Ale, co gorsza, większość „maniements” wychodziła ciężko lub nie wychodziła wcale. „En avant pointez” to głupstwo, ale przy wszystkich woltach i piruetach oczy mi po prostu wylazły. Załamałem się zaś zupełnie na pchnięciu, które się nazywało: „par le moulinet”; w pełnym cwale należało kłuć lancą, trzymaną z wysoka, między dwoma tylko palcami, a cała siła cielesna ciosu spoczywać winna w palcu wskazującym! Przekonałem się wówczas, że prawdziwe władanie lancą jest sztuką, wobec której wszystkie grudziądzkie zaprawy można porównać do machania cepem. Wówczas to z rozpaczy skonstruowałem sobie lancę ściśle według polskiej recepty z okresu napoleońskiego. Była tak lekka, że przy pierwszym młyńcu, zamachnąwszy się porządnie z przyzwyczajenia, omal nie wyleciałem z siodła. W porównaniu do naszej, grudziądzkiej lancy był to istny puch…”
Fragment zaczerpnięty z „Ułanów Księcia Józefa” Kornela Krzeczunowicza.