przez Staszek » 4 paź 2010, o 12:26
Komarów inny od poprzednich. Zdecydowanie inny…tak….w moim przypadku to najtrafniejsze określenie.
Z powodów takich a nie innych nie było mi dane uczestniczyć w zdjęciach do filmu. Czy żałuję? Jak mówię wszystkim znajomym: w tyłek dostali tam i ludzie i koniska, przeżycia na pewno zostaną w pamięci do końca życia. Własnego tyłka nigdy mi nie żal dla takich spraw, tyłka Alexa…i owszem, byłoby mi go może trochę żal. Może najbardziej będzie mi żal gdy po latach film „poleci” w TV a ja nie będę mógł wnukom powiedzieć: tam, w tym tłumie galopował wasz dziadek. Ale nie film był dla mnie najważniejszy.
Tak czy siak zaparłem się w sobie, zadarłem mniej lub bardziej z tym czy owym…ale nie mogłem, po prostu nie mogłem odpuścić sobie kolejnego Komarowa. Dla mnie to swego rodzaju kulminacja mojego kawaleryjskiego roku. Spakowałem Córę, spakowałem Alexa, pożyczyłem samochód, pożyczyłem przyczepkę i ruszyłem w czwartek.
Kiedy dotarliśmy wieczorem na miejsce chłopaki właśnie zjeżdżali z ostatniego dnia zdjęć. Wreszcie dane im było odegrać naszych ułanów.
Komarów inny…tak…inny. Wyczuwało się logistyczne napięcie. Ale czy jest czemu się dziwić? W żadnym wypadku NIE. Kilka dni współpracy z ekipą filmową a to przecież nie koniec. Już pierwszego dnia byłem pełen podziwu dla wszystkich, którzy zabezpieczali pod jakimkolwiek kątem to wielkie przedsięwzięcie.
Pewnie, że brakowało mi kameralności poprzednich spotkań ale zdawałem sobie też sprawę, że to wyjątkowe obchody pod każdym względem. Z Tomkiem przywitałem się dopiero w sobotę, z Jackiem również…z oboma przypadkiem. Tomek właśnie gdzieś wyjeżdżał a Jacek posilał się w jednej z nielicznych dla niego wolnych chwil. Uścisk dłoni, parę zdań i już musieli śmigać do zadań. Wielki podziw i szacunek Panowie.
Wielkie uznanie – jeśli już przy tym temacie jestem – dla Janka Urbana z Jasła, który dokonywał cudów w kwestii zaopatrzenia w furaż.
Drugiego dnia miały odbyć się manewry. Nie odbyły się ze względów takich a nie innych. W związku z tym urządziliśmy sobie w czwórkę mały, konny spacerek po jakże zawsze urzekającej okolicy.
Sobota okazała się dla mnie dniem szczególnym. W towarzystwie Janka Urbana, mojej zaprawionej już trzema komarowskimi kampaniami Córy – Pauliny, miałem okazję udać się na cmentarz w Czartowcu gdzie spoczywają ułani 8 Pułku polegli 21 września 1939 roku asystując w tej wyprawie osobie szczególnej – jednemu z Gości Honorowych tegorocznych obchodów, Panu Andrzejowi Krzeczunowiczowi, synowi dowodzącego pod Komarowem 8 Pułkiem Ułanów Kornela Krzeczunowicza. Jako, że miałem okazję wiosną już korespondować z Panem Andrzejem nie byłem dla niego osobnikiem całkowicie anonimowym. Było to dla mnie niecodzienne przeżycie, okraszone możliwością rozmowy z Panem Andrzejem w drodze do Czartowca i z powrotem. Niezapomniane chwile.
Popołudniowe godziny to konny przemarsz wszystkich oddziałów na capstrzyk w Miejscu Pamięci oraz pod kościół w Komarowie. Co zapamiętałem z tego najbardziej? Otóż niezrównanego Pana Majora Makowieckiego i jego kilka słów do nas ułanów…tak, podkreślam do nas ułanów bo kto tam był widział jak Pan Major rwał się do nas. Byłem jednym z wielu ale czułem się tą jego postawą i tymi jego ciepłymi słowami niesamowicie wyróżniony. Kolejna niezapomniana chwila.
Kiedy co roku przejeżdżamy przez Antoniówkę zawsze przypomina mi się fakt zdobycia w tej wsi przez 3 szwadron 8PU osobistego samochodu Budionnego. Kiedy zaraz potem skręcamy do Komarowa i jedziemy pomiędzy mokradłami przypomina mi się kolejny fakt: to w te bagna ten sam 3 szwadron został zepchnięty niespodziewanym atakiem sowieckiej brygady od strony Berestków w chwilach kiedy 2PSz, 9PU a z nimi 4 szwadron 8PU toczyły nieustanne mallee na stokach wzgórza 255 w dopołudniowej bitwie. Znów niezapomniane chwile.
Niedziela, poranna msza, na której ksiądz jak relikwię pokazuje wszystkim polską szablę znalezioną na polu bitwy, msza zakończona odśpiewaniem Bogarodzicy – przyznaję…ciarki przechodziły całe moje ciało.
Wreszcie wymarsz na wzgórze. Po drodze kilka chwil części oficjalnej na Miejscu Pamięci. Ważna chwila dla chłopaków z 9PU. Przecież to Ich święto.
A potem na wzgórzu…tego już chyba kompletnie nie umiem oddać słowem pisanym. Pisał kiedyś Kornel Krzeczunowicz o tym zapamiętaniu w jakie wpada człowiek biorący udział w szarży. Wspaniała przestrzeń, kilka najazdów w szarżach…szarżach porywających, szarżach unoszących, szarżach, podczas których samoczynnie rwało się ze zdartego nawet gardła głośnie „hurrrrraaaa”. Zawsze sobie myślałem…po co to „…hurrrrraaa” w komendzie przejścia do szarży, którego zawsze używał rtm. Krzeczunowicz - że niby zagrzewa?....eeeee tam....myślałem. Teraz wiem…nie dość, że to samo wyrywa się z gardła to dodaje to przynajmniej kilku piórek w skrzydłach, które do tej szarży człowieka unosza. Kolejne niezapomniane chwile.
A na koniec? Na koniec stoimy przed widownią i stojącą po środku trybuną, na której wszyscy „grzecznie” siedzą kiedy reżyser przedstawia wszystkie oddziały biorące udział w inscenizacji….taaaaa…..wszyscy za wyjątkiem Pana Majora. Pani z wierzchnim okryciem nie mogła za Nim nadążyć kiedy wyrwał się z trybuny i sprawnym krokiem pokonał te kilka schodków i potem metrów dzielących Go od nas. Nie wytrzymał, chciał być jeszcze raz wśród nas…kolejna niezapomniana chwila.
Na tym mógłbym w sumie skończyć ale może coś jeszcze na koniec. Na pewno pominąłbym kogoś więc na Twoje ręce Pułkowniku, jeszcze raz…WIELKIE PODZIĘKOWANIE ZA TO ŚWIĘTO. Czy byli tacy, którym mogło się nie spodobać? Zapewne byli. Bo może zbytnia „sparta”, bo może brak możliwości brylowania, bo może deszcz, bo może to i tamto, bo może tego owego….itd, itp.
Choćby „w grochowinie spać przyszło” to jedno jest najgodniejsze miejsce dla Święta Kawalerii Polskiej i tylko w to miejsce ja osobiście na to święto przybywać mam zamiar.
Inny Komarów? Tak, inny…ale ja kolejnych niezapomnianych chwil wywiozłem znów bez liku.