Oblęgorek 29 sierpnia 2006 r.
„Zagon Kawaleryjski” konny rajd Kielce – Komarów 2006
Jest styczeń 2004 roku. Sanie, zaprzężone w parę dzielnych małopolaków, mkną przez pola w kierunku zagubionej w leśnych ostępach, mogiły powstańców 1863 roku. Mglisty poranek, dzikie ostępy lasu i grupa odzianych w futrzane czapy i kapuzy, jeźdźców dopełnia scenerii iście nie dzisiejszej. Po chwili zadumy nad prawie zapomnianym kurhanem zaczyna strzelać w górę iskrami rozpalone ognisko, w kociołku grzeje się doskonały miód...... w tak wyglądającym obozowisku grupa przyjaciół, „ pułkowników” z Bractwa Miłośników Konia i Żywota Staropolskiego oddaje hołd powstańcom styczniowym na zamojskiej ziemi.
-Ale przyjedź na rocznicę Komarowa, ta będzie osiemdziesiąta piąta – sugeruje „pułkownik” Bractwa „Wielki Latawczy” Tomek Ruczajewski.
- Przyjadę – odpowiadam.
Wieczny sceptyk, „pułkownik” Kordalski, cedzi przez zęby – jak szable wygną się w drugą stronę.
Mundur odprasowany jak na ślub kołysze się na wieszaku, śnieżnobiały żabot, oficerki zrobione na lusterko spokojnie leżą na tylnym siedzeniu pędzącego samochodu pobrzękując ostrogami.
Jeszcze piętnaście kilometrów, ale blisko dwudziesta trzecia - pomyślałem - może nie będą czekać – są, płonie jak zawsze duże ognisko i śpiew słychać wyraźnie. Na zgaszonych światłach podjeżdżam całkiem blisko – na stole stoi syn gospodarza, Jaśko Dudek i dziecięcym głosikiem z ogromnym przejęciem, lecz bez cienia tremy śpiewa „ ....i zalały pola i zalały brzegi, setki porąbanych i postrzelanych ciał......” coś nagle chwyta za gardło. To się działo zaledwie pięć kilometrów od tego miejsca.
Szybka toaleta, ksiądz odprawi dla nas polową mszę. Jestem dopięty na ostatni guzik, kiedy podchodzi do mnie gospodarz „pułkownik” Dudek – masz konia na uroczystość – kolega Zenio nie pojedzie, połamał żebra i odda Ci konia. Emocje sięgają szczytów; jestem na osławionym polu bitwy, w kawaleryjskim mundurze do tego na koniu z szablą stroczoną przy kulbace. Przed nami wzgórze, o które toczyły się najkrwawsze boje. Nasz oddział wychodzi na pozycję i pada komenda „ rozwiń w lewo” i następna „ szable w dłoń” „ stępem na bolszewika naprzód marsz” po chwili „ kłusem na bolszewika naprzód marsz”, ostatniej komendy już nie słyszę – ława kawalerzystów rwie do przodu, konie zdają się nie tykać ziemi, sylwetki widzów jawią się jak watahy kozackie, w uszach wyje wiatr, dociera również gromkie „hura” ochotniczej kawalerii. „Zawracać, zawracać” słyszę jak zza światów, konie kładą się w ostrym zwrocie, ściernisko jest o kilka centymetrów od wyciągniętej dłoni. Pęd nieco słabnie, słychać coś na podobieństwo salw karabinowych – to oklaski publiczności. Każdy chłopiec a i rodzic także, chce podejść, dotknąć spienionego rumaka
. Jestem szczęśliwy, podniecony, ze łzami w oczach – chyba to tak mogło wyglądać, ale w tamtym boju padło pięciuset naszych ułanów i straciliśmy ok. siedemset koni, ale ochota do obrony Polski przed bolszewickimi zastępami była tak wielka, że zabrali ze sobą z tego świata pięciokroć liczniejsze rzesze czerwonego kozactwa.
„Trzeba tam pojechać „konnym zagonem” w przyszłym roku” – powiedziałem po powrocie. Pomysł spodobał się większości kolegów z Kieleckiego Szwadronu. Rozpoczęły się przygotowania logistyczne; miejsca noclegowe, popasy, furaż i przede wszystkim trasa.
Pan Zbigniew Cisak - Gospodarstwo Agroturystyczne „Agro klub” (www. czterokolowce.pl) udostępnia czterokołoca do rozpoznania i ewentualnego oznakowania trasy wyprawy, mamy też obietnicę na transport taborowy i przyczepę do przewozu koni. Wszystko idzie jak z płatka. Przejazd quadami zajmuje trzy dni a w ekspedycji uczestniczą najmłodsi członkowie kieleckiego szwadronu, szkoląc się w topografii, kwatermistrzostwie, nawigacji i innych wymaganych przez obozowe życie specjalnościach. St. Ułan Maciej Pająk przechodzi sam siebie w wymyślaniu teoretycznych przeszkód, ale chłopcy, zafascynowani możliwością prowadzenia quada, bez szemrania wykonują wszelkie polecenia. Nawiązanie kontaktu z komendantem Roztoczańskiej Konnej Straży Leśnej daje gwarancję bezproblemowego przejścia przez „szczebrzeszyńskie piekiełko”. Rajd „kawaleryjski zagon” jest dopięty.
I tu zaczęły się kłopoty – wycofuje się sponsor od taborów, przychodzi odmowna decyzja, co do transportu powrotnego koni, realizacja staje pod znakiem zapytania. Wykruszają się również rajdowcy. Na placu boju pozostaje st. ułan Maciej Pająk, ułan Leszek Ludwikowski, nasza siła weterynaryjno-medyczna - Asia Świerczyńska i ja.
Pomoc przychodzi ze strony gospodarstwa agroturystycznego „U Pana Boga Za Torami” Małgosi i Bartka Bargiełowskich z Suchedniowa. Dostajemy do dyspozycji Land Rower Santana z 1952 roku.
Żeby w Komarowie mógł wystąpić jeszcze jeden z naszych kolegów ułanów, prowadzimy Wiarusa, konia luzaka. Rajd tak naprawdę rozpoczął się w Agroturystycznym Majątku Ziemskim „Resztówka Sienkiewiczowska” w Oblęgorku, pozostali uczestnicy wyruszają z Masłowa i Bęczkowa, Asia dojeżdża wozem taborowym. Wszyscy łączą się dopiero w Kaczynie. Bez problemów docieramy do Widełek. Pierwszy nocleg w dobrze znanej bazie na Świętokrzyskim Szlaku Górskiej Turystyki Jeździeckiej jest komfortowy. Do Klimontowa docieramy następnego dnia całkowicie po ciemku, szef taborów przygotował już namiot, jest posiłek, gościnny nad wyraz proboszcz ks. infułat Adam Nowak oddaje nam do dyspozycji miejsce na tyłach przepięknego kościoła w dawnym ogrodzie. Dobry humor psuje jedynie zatarta pęcina jednego z koni. Asia robi co może, ale następnego dnia, Tajler prowadzony w ręku, dalej kuleje i musi zostać. Kontuzja jest nie do wyleczenia, kiedy koń jest w ruchu. W nieszczęściu mamy szczęście, trafiamy na wspaniałe dziewczyny prowadzące stajnię w Zakrzowie. Nim jednak tam dotarliśmy duże emocje wywołuje pokonanie Wisły promem w Tarnobrzegu. Tu chylimy czoła obsłudze tego promu za serdeczność i przychylne (tanie) potraktowanie naszej grupy.
Wschodni brzeg wita nas gwałtowną burzą. Dosuszamy się dopiero w gościnnym Zakrzowie. Dziewczyny, przyjmują nas iście po staropolsku. Jesteśmy zachwyceni, mimo że od tej pory już wiadomo - najlepszy koń szwadronu nie weźmie udziału w pokazach przed zamojską publicznością. Zostajemy na noc, wykorzystując rezerwowy dzień, przewidziany na nie przewidziane wypadki. Leszek, mimo niedawno zdjętego gipsu, wsiada na konia zmieniając Maćka, omijamy Tarnobrzeg i Stalową Wolę od północnego zachodu, docieramy do lasów Janowskich gdzie w Łążku Ordynackim, w nie zamieszkałym obejściu właściciele pozwalają nam zanocować.
Jest jak sto lat temu, drewniane zabudowania, studnia z żurawiem przenoszą nas mimochodem w poprzednią epokę. Pali się niewielkie ognisko, na patelni położonej wprost na węglach skwierczą kawałki mięsiwa, parskają konie puszczone luzem, co i rusz sprawdzające, co robimy. Rozłożone, wojskowe materace doskonale chronią przed chłdem od ziemi. Jest ciepło, więc zasypiamy na dworze, przy ogniu. Dopiero przelotny deszczyk przerywa sielankową noc, zapędzając nas do wypełnionego sianem chlewika. Karmienie poranne koni wziąłem na siebie, więc kiedy „wojsko” wstawało konie były już po śniadaniu. Przed nami jeszcze dwie trzecie dystansu przez ogromne Lasy Janowskie, gdzie najmniejszy błąd w nawigacji może wpędzić nas w nie przebyte bagna, przed którymi miejscowi przestrzegają z wyraźnymi obawami. Docieramy do wioseczki ukrytej wśród ogromnych lasów. To Władysławów. Przemili mieszkańcy sprawiają nam prawdziwie słowiańskie przyjęcie, nie ma najmniejszego powodu, by się spieszyć. Wyruszamy ok. siedemnastej w doskonałych humorach zwłaszcza, że dołączył do nas Tomek Ruczajewski „Wielki Latawczy”. Roztoczańska Konna podejmuje nas w swojej leśne bazie na Dębowcu. To prawdziwe dzikie ostępy, można zapomnieć o takich wynalazkach cywilizacji jak; elektryczność, wodociągi, telefon również ten komórkowy.
Już tylko jeden nocleg i dojdziemy do okolic Komarowa. Tu jednak okazało się, że do przezwyciężenia mamy nie tylko odległość, ale też nie wyobrażalnie cudowną gościnność mieszkańców tego zakątka Polski. Zostajemy niemal siłą zatrzymani na plebanii w Turzeńcu. Wiemy już, że Krzywystok da nam tylko pół dnia odpoczynku przed uroczystościami rocznicy bitwy. Chutor „Tarka” i stajnia „U Wasyla” w Wólce Wieprzeckiej toczą niemal wojnę o to gdzie staniemy. Kompromis zapobiega rozlewowi krwi; tabory „U Wasyla” konni w chutorze, gdzie zjawiają się ułani z Lublina. Rano wychodzący zastęp liczy ponad osiemnastu konnych. Taka stawka budzi już wyraźną sensację, ale furory, jaką wzbudza nasz wóz taborowy nie a się porównać z niczym, zwłaszcza, że na plandece jest rozpięty baner ze sceną z bitwy komarowskiej a napis nie pozostawia wątpliwości, że chodzi tu o bitwę z bolszewikami w 1920 roku i że ci konni jadą aż z Kielc.
Pułkownik Tomasz Dudek, Pan na Krzywystoku osobiście wyjechał naprzeciw. Mimo to Krzywystok nie witał nas salwą armatnią z dwudziestu czterech powodów: primo nie miał dział, reszty powodów nie chcieliśmy słuchać. Radość z doprowadzenia zagonu do szczęśliwego końca była powszechna a uściskom, wiwatom i toastom nie było końca do późna w noc. Jedynie Krzysztof Kordalski chodził jakiś struty i po nosem powtarzał w koło„nie może to być, nie może być”. Dopiero gospodarz wyjaśnił, że ten nieszczęśnik ofiarował się po skrzynce przedniego maliniaka za każdego z nas, który dojedzie konno do Komarowa. Aż mi go szkoda, bo to znaczny ubytek w jego piwniczce. Ale słowo nie dym a wojna nie matka, tak, więc następnego dnia, a była to niedziela 27 sierpnia, po nakarmieniu koni zaczęliśmy sposobić się do mszy i wyjazdu na pola komarowskie. Msza była nader skromna, jak przed bojem. Wszyscy stawili się punktualnie, nasza sekcja w nieskazitelnie białych żabotach i odprasowanych mundurach, które całą drogę dyndały na wieszakach w wozie taborowym, prezentowała się naprawdę dobrze. -„Jeśli jeżdżą równie dobrze, jak się prezentują, to mamy się, czego uczyć” wyłowiłem w czystej próżności łasym na pochlebstwa uchem i zrobiło mi się tak ckliwie miło, aż łezka zakręciła się w oku.
A potem stało się coś strasznego – gwałtowne pokładanie się Wiarusa nie pozostawiało wątpliwości, co do przyczyn. Nagła kolka wymagała natychmiastowej pomocy weterynaryjne a przede wszystkim medykamentów. Wezwany, przemiły a przede wszystkim szczególnie biegły w sztuce, lekarz weterynarii sprawił się jak należy, ale Wiarus na pole bitwy nie poszedł. Waldek Głowacki mimo wysiłków gospodarzy w wynajdowaniu coraz innych zastępczych rumaków, nie był w stanie zaprezentować swoich umiejętności. Mimo to nasza obecność została zauważona a dotarcie konno do pola bitewnego potraktowane zostało niemal jak wyczyn i jednocześnie wyzwanie - do rewizyty – może na uroczystość wręczenia Kieleckiemu Szwadronowi repliki sztandaru pułkowego 11 listopada 2006r. Serdecznie zapraszamy.
Z tego miejsca dziękujemy wszystkim wymienionym jak i nie wymienionym osobom, które w jakikolwiek sposób przyczyniły się do zrealizowania tego przedsięwzięcia. Szczególne uznanie należy się „pułkownikowi” Tomaszowi Dudkowi za bezinteresowny wysiłek w przygotowaniu i zabezpieczeniu na własny koszt pobytu wszystkich formacji kawaleryjskich przybyłych na obchody 86 rocznicy bitwy pod Komarowem. Dziękujemy naszym żonom za zrozumienie i cierpliwe znoszenie naszej nieobecności.
Wielki Koźlarz, pułkownik w Bractwie Miłośników Konia i Żywota Staropolskiego,
ułan Kieleckiego Ochotniczego Szwadronu Kawalerii im. 13 pułku Ułanów Wileńskich
Jerzy Wojciech Sienkiewicz
[ Dodano: Sro Sie 30, 2006 10:48 pm ]Staszek napisał(a):Byłem pod Komarowem – na Polach Wolicy Śniatyckiej!!!
Od wczoraj mogę tak powiedzieć i bez przesady mogę stwierdzić, że jestem z tego bardzo dumny.
Pierwszy rzut oka na panoramę pola walki, sam Komarów widziany ze wzniesień, na których uczestniczyliśmy we Mszy Świętej, a o które tak zaciekle, w tak ofiarnych szarżach walczyli nasi kawalerzyści… nie… i tak nie zdołam opisać tego co czułem.
Jestem właśnie po dokładnej lekturze opisu bitwy. Oglądam dokładnie obrazy Kossaka i odtwarzam obrazy z wczoraj w pamięci… porównuję…. gdzie stałem… skąd szły szarże…
Zazdroszczę Ułanowi z Pacanowa… zazdroszczę tego, że pogalopował tam z pozostałymi wspinając się w szarży pod te wzniesienia. Oj żeby moje umiejętności jeździeckie pozwalały mi na uczestnictwo w czymś takim. Ale – jakem rekrut – tłukł będę tyłkiem ile tylko się da żeby przeżyć coś takiego.
Wielkie dzięki Pułkowniku za zaproszenie i możliwość uczestnictwa w tych wydarzeniach.
Gotuj się, bo jak Bóg da, w przyszłym roku zawitam tam (mam nadzieję) i oczekiwał będę oprowadzenia po tych polach i dokładnej opowieści skąd, w jakim kierunku, itd…Jestem tego ogromnie ciekaw. I mam nadzieję, że popatrzymy na to z końskich grzbietów. Liczę, że poprowadzisz nas wieczorem, pod zachodzące słońce, które w decydującej szarży świeciło w oczy Ułanom w złotożółtych otokach i prowadzącemu ich rtm. Krzeczunowiczowi.
drogi Staszku, Bóg da ci tyle na ile będziesz chciał - tak jak my prosiliśmy by dał nam chcieć doprowadzić kawleryjski zagon do Komarowa, za rok też będziemy chjcieli. wielki kozlarz