Tak się złożyło, że poprzedni weekend spędziłem w Kielcach, na tamtejszym torze, biorąc udział w szkoleniu jazdy samochodem. Była piękna, letnia pogoda, gorąco, ale na szczęście powiewał chwilami całkiem mocny wiaterek. Szkolenie zakończyło się w sobotę wieczorem, w niedzielę pozostało tylko zjeść śniadanie i wracać do domu. Pomyślałem jednakże, że opodal Kielc leżą przecież Chęciny. Na całą Polskę słyną one z ruin zamku, jednakże mnie są bliskie z innego zgoła powodu. To tychże Chęcin został wysiedlony z Kalisza w 1939 r. mój dziadek, wraz z rodzeństwem i rodzicami. Miał wtedy 14 lat. Tam też w 1943 r. wstąpił do Armii Krajowej i w kieleckich lasach brał udział w walce z okupantem.
Byłem już kiedyś w Chęcinach, zabrał mnie tam mój ojciec, było to jednakże z dobre 15 lat temu. Będąc tak blisko nie omieszkałem zatem odwiedzić tego malutkiego miasteczka położonego u stóp średniowiecznego zamczyska. Pojechałem tedy pod zamek i po chwili wspinaczki byłem na szczycie. Roztacza się z niego piękny widok na okolicę.
Nie pamiętam wiele z poprzedniej wizyty, jednakże zdaje się że Chęciny wiele się nie zmieniły od tamtego czasu. Na cmentarzu wciąż stoją te same drzewa, które ojciec pokazywał mi ostatnio, a które jemu pokazywał dziadek. Na nich Armia Krajowa wykonywała wyroki na volksdeutschach i zdrajcach...
Po krótkim pobycie na zamku wsiadłem do samochodu i ruszyłem w drogę powrotną do Kalisza. Po drodze czekała mnie jednakże jeszcze jedna wizyta...
Jadąc z Kielc do Piotrkowa, należy skręcić w Żarnowie w kierunku na Opoczno, minąć je i jechać dalej do Inowłodzia. Tam należy skręcić na drogę nr 48 i jechać na wschód w kierunku miejscowości Poświętne. Tak i ja zrobiłem, wiedziałem bowiem, że w gminie Poświętne położona jest mała wioska Anielin...
Dalej drogi nie znałem, wiedziałem, że to gdzieś w lesie... pewnie nie będzie asfaltu... trudno, będę pytał ludzi o drogę. Jako że byłem świeżo weekendzie spędzonym na torze, samochód jakby tak szybciej jechał. I tak po kilku kilometrach za Inowłodziem, po prawej stronie drogi mignęła mi w oczach tabliczka, ze znanym, zdało mi się nazwiskiem...
Zawróciłem przy pierwszej możliwości i wróciłem do tablicy... Nie myliłem się... Skręciłem w las i po około 1,5 km jazdy leśną, aczkolwiek utwardzoną drogą oczom moim ukazał się parking a przy nim szaniec z kamieni jakby. Widok znany ze zdjęć... Zaparkowałem i poszedłem tedy....
Znalazłem sie zatem w miejscu, w którym 30 kwietnia 1940 r. mjr Henryk Dobrzański miał powiedzieć "To już chyba będzie koniec" po czym padł ścięty hitlerowską serią... Rozejrzałem sie wkoło i zacząłem zastanawiać, jak to było tutaj ponad 50 lat temu? Zaczął padać lekki deszcz... Powoli wróciłem do samochodu.
Z Anielina droga wiodła mnie prosto do Kalisza, do owego dziadka, który kilka dni wcześniej obchodził imieniny. A jako że niedziela była, więc i gości podejmował. Nadmienić wypada, że właśnie od owego dziadka zaczęła się moja przygoda z kawalerią, bo choć nigdy w niej nie służył, to sprezentował mi swoje oficerki, które uszył tuż po wojnie. I tak od tej pary długich butów wszystko się zaczęło.
Dziadek ucieszył się na wieść, że byłem w Chęcinach i zaczął opowiadać o tych czasach, kiedy to wyszedłszy z domu, powrócił do niego po kilku miesiącach dopiero, spędziwszy czas z oddziałem, na akcjach przeciwko hitlerowcom.
Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że była na forum już informacja o miejscu śmierci mjr Henryka Dobrzańskiego, jednakże nie było zdjęć. Sąd motyw dziadka? Bo tak samo jak Hubal, w tychże samych około kieleckich lasach, walczył z okupantem. Dziadek nie był zawodowym żołnierzem, kawalerzystą, słynnym jeźdźcem. Był chłopakiem z Kalisza, któremu wojna przerwała naukę w szkole i zafundowała szkołę przetrwania. Ale czyż nie walczyli o to samo?