„Nie ulega wątpliwości, iż rok 1939 zapisał ostatnią kartę we wspaniałej księdze dziejów Polskiej Jazdy… Czyżby fakt ten miał stanowić równocześnie o przeminięciu wszystkiego, co kawaleria jako broń reprezentowała? Czyżby wraz z odcięciem jej konia przestało istnieć także to, co było racją jej istnienia w bitwach?...
Kawaleria niejednokrotnie już w dziejach przechodziła kryzysy powodowane postępem techniki, przeobrażającym wygląd pola bitwy… Tak było, gdy pojawiła się broń palna. Potem, gdy ta rozwinęła się w broń powtarzalną – której najwyższym wyrazem był karabin maszynowy – a nawet wówczas, gdy huragany pocisków artyleryjskich zapanowały na plach bitew pierwszej wojny światowej, kawaleria w dobrych rękach była niezastąpioną.
Dopiero rozwój techniki ostatniej doby wyeliminował ostatecznie kawalerię konną z pola bitew. Jest to niewątpliwie punkt zwrotny w jej dziejach… W takiej chwili warto jasno zdać sobie sprawę z położenia i zimno je ocenić. Podstawowym narzędziem w ręku prowadzącego bitwę była zawsze broń „szybkich rozstrzygnięć”. Bez takiej broni nie bywało naprawdę szybkich i decydujących zwycięstw. Poznanie tej prawdy kosztowało niejednokrotnie w dziejach wiele krwi i rozczarowań. Wodzowie, którzy zyskali miano wielkich, wokół tej a nie innej broni układali swe plany bitewne…
Taką bronią, od czasów niepamiętnych, była kawaleria. Miała w sobie impet i siłę, te dwie główne cechy „broni szybkiej”. Wokół tych cech rozwinęła swe tradycje. Modernizujące się zaś z biegiem czasu warunki pola bitew atakowały przede wszystkim te właśnie dwie cechy podstawowe. Wynikające stąd kryzysy przezwyciężyła, to zwiększając impet, idąc – zdawałoby się na przekór wszelkiej logice – „w dym”, to znowu czyniąc wysiłki organizacyjne, by zwiększyć siłę ognia niesioną wraz ze swym impetem w bój. Aż w końcu ostatni postęp wykazał, iż koń nie jest już odpowiednim środkiem do przenoszenia impetu na polach nowoczesnych bitew. Zjawił się motor, który na gąsienicy mógł iść jak koń, przez teren i nieść na sobie wielokrotnie większą siłę ognia, aniżeli był to w stanie uczynić ułan, lub konny artylerzysta.
Myśl kawaleryjska nie od razu zrozumiała, iż nadeszła pora wyciągnięcia konsekwencji z powyższego faktu, jeśli nie ma upaść sama idea „wojsk szybkich”. Że trzeba jak najspieszniej przesiąść się z konia na motor i uczynić go wiernym sprzymierzeńcem takim samym, jakim był koń…
Zamykając w 1939 roku wielowiekową kartę dziejów kawalerii konnej i otwierając w latach 1940/45 nową kartę jazdy pancernej, należałoby raz jeszcze podkreślić znaczenie tego wielkiego przewrotu, ażeby łatwiej odnaleźć właściwe ustosunkowanie się do naszych sławnych tradycji kawaleryjskich, do których tak bardzo jesteśmy przywiązani i które tak głęboko kochamy.
Jest to dla nas niesłychanie ważne. Trzymanie się bowiem dobrze pojętych tradycji jest siłą każdego wojska, podczas gdy źle pojęte ich kontynuowanie prowadzi do jego upadku. Słuszne wydaje się zdanie, iż podstawową częścią tradycji jest to, co nazywamy tradycją pułkową. To więc, co przechodzi w pułku z pokolenia na pokolenie wraz z czcią dla poległych, dumą sztandaru, przywiązaniem do barw i własnymi zwyczajami. Tego pułkom kawaleryjskim zapomnieć nie wolno, gdyż w ich życiu nic się nie zmieniło, zaledwie środek, którym dziś stał się motor, a jutro być może coś innego…
Obecnie wszystkie nasze tradycyjne wartości moralne winy wraz z nami przejść do Jazdy Pancernej. One tam należą bezapelacyjnie. Będzie to chęć bicia się z impetem i zacięciem, gotowość do – zdawałoby się – nadludzkich wysiłków i poświęceń, koleżeństwo i dbałość o nowego konia (maszynę) i swych ułanów oraz zawsze wierna i pełna skromności i rycerskości służba…”
Generał Klemens Rudnicki – fragmenty artykułu „Kawaleria zmotoryzowana” („Jazda Polska”, Londyn 1953)