Nie bardzo wiedziałem gdzie zamieścić ten ciekawy i dyskusyjny wpis ale chyba miejsce jest odpowiednie w tym właśnie wątku.
Źródło: Nowy Przegląd Kawaleryjski
www:
www.npk.dobroni.pl
Data publikacji: 2009-07-01
"Ułański honor
Można by zamiast przymiotnika „ułański” użyć – „rycerski”, bo to pierwsze z drugiego wynika. W zaraniu historii Polski, a zarazem... jazdy polskiej, ci co walczyli konno byli „wojami”, piechotę określano mianem „tarczowników”. Pamięć o jednych i drugich jakoś się nam w historii rozmyła. Dlatego chyba, że niewielu było tych, co piórem wtedy władali. Wszak, jak wiadomo, nie polski, a niemiecki kronikarz Bruno z Querfurtu zapisał, że Mieszko I Niemców pod Cedynią „sztuką zwyciężył”. Co innego, kiedy się woje przeobrazili stopniowo w rycerzy, łatwiej wtedy było o pergamin i inkaust oraz o tych, co wiedzieli, co się z jednym i drugim robi, a bywali nawet tacy, co – bez telewizji – bitwy z bliska oglądali. Jan Długosz zanotował, że pod Grunwaldem gapie obsiedli drzewa rosnące po środku pola bitwy. Może też jakiś zakonnik podkasał habit i wlazł pomiędzy konary, co zaś zobaczył, - później zapisał
Wracam ja do tych odległych czasów, bo jazda polska była zjawiskiem wyjątkowym, nie tylko w sensie walki jako rzemiosła wojennego, ale ze względu na wartości, jakim hołdowała, i jestem przekonany, że jeżeli młody człowiek chce dziś być ułanem, jeżeli jakiś nowoczesny pułk czy batalion nazywa siebie kawalerią, to aby uniknąć fałszu, trzeba poznać kawaleryjską tradycję i jej hołdować.
Mówiło się często o kawaleryjskim „fasonie”. Ten fason to nie tylko zewnętrzna ogłada, brzęk ostróg (spróbujcie dziś brzęknąć tymi idiotycznymi „regulaminowymi” ostrogami...), to przede wszystkim głębokie poczucie ułańskiej godności, ułańskiego honoru, z którego wynikała wewnętrzna, posunięta do granic absurdu dyscyplina. Jeżeli wspomniałem (w Nr 3 Przeglądu) o postawie śmiertelnie rannych oficerów – płk. Mycielskiego, czy rtm. Rasiewicza, , to właśnie oni działali zgodnie ze swoim poczuciem honoru, który nie pozwalał im umrzeć przed spełnieniem swego oficerskiego – ułańskiego obowiązku. Jeszcze inny podobny przykład można znaleźć we wspomnieniach gen. Franciszka Skibińskiego o boju pod Czerwoną. Rok 1920: '...ppor. Władysław Buderacki podjechał do dowódcy pułku i bardzo przepisowo zameldował: »Panie pułkowniku, jestem ranny w brzuch i proszę o pozwolenie odjechania na punkt opatrunkowy«. Odjechał i tego samego dnia umarł.”
Taka była postawa oficerów kawalerii. A rodziła się ona już w czasie musztry: oficer kawalerii nie stał 'na prawym skrzydle', a przed frontem podległego oddziału. I miał ambicję utrzymania się na tej pozycji również w czasie boju. Warto tu wrócić do doświadczonego w walkach kawaleryjskich rtm. Krzeczunowicza: „Jak to bywa z wielkim napięciem nerwów - pamięć moja przestała działać z chwilą, gdy zakomenderowałem: »Rozwinięty galopem marsz - hurra!«. Na więcej nie było czasu, bo nieprzyjaciel był już 50 kroków przed nami - a nie mogłem wcześniej rozwinąć pułku, aby cofająca się ława dziewiątaków (9 Pułku ułanów – J.U.) nie przewróciła mi szyków. Pod purpurowo zachodzące słońce widoczność była zła. Co na ziemi, to było czarną masą - a przecież musiałem z sekundową dokładnością wycelować uderzenie pułku w sześciokrotnie przeważającą masę, aby to uderzenie było skuteczne. Pamiętam, że konia płazem szabli zmusiłem do galopu, bo nie reagował na ostrogi, ale nie przed salwą pistoletową budiennowców (...), lecz bezpośrednio po niej. Oni bowiem stanęli na widok nagle za ławą dziewiątaków wyłaniającej się nowej, zwartej linii jazdy - i próbowali wyrównać swoją linię, co ich zgubiło. Pamiętam, że w chwili, gdy ryknąłem hurra! i mój dzielny »Alarm« zamiast zaskoczyć galopa, stanął dęba - jedyną wadą tego zasłużonego sześciolatka było to, że bał się papierów na ziemi i pyłu od uderzenia pocisków, w tym wypadku nieszkodliwych pistoletowych - wyprzedził mnie (co za bezczelność!) chor. Geier. Odtąd galopowałem w tłumie jakby w transie i wcale nie dziwiłem się, gdy wiele lat później czytałem, że lord Cardigan, dowódca szaleńczej szarży lekkiej brygady pod Bałakławą, jeden szczegół tylko zapamiętał z całej szarży: że śmiał go wyprzedzić kpt. Nolan, któremu zresztą zaraz po tym nietakcie, kula armatnia urwała głowę'.
Jeszcze inne spojrzenie na postawę oficera kawalerii zanotował Melchior Wańkowicz. O wydarzeniach z kampanii wrześniowej 1939 roku opowiedział mu płk. Rzewnicki, oficer piechoty: „Pamiętam, było to pod koniec naszego września, w nocy z 23 na 24 na szosie do Krasnobrodu. Ja już ze swego batalionu przesuwałem na podwodach tylko sześćdziesięciu ludzi za grupą kawaleryjską Andersa. Byliśmy właśnie na przeprawie przez Wieprz. Na tej przeprawie odcięto Wołyńską Brygadę Jazdy. Radio niemieckie podało, że Niemcy zajęli Lwów. Cel, do któregośmy dążyli - połączenie się z generałem Sosnkowskim - upadł. Trzeba było ruszać w nieznane. Była godzina pół do trzeciej w nocy, księżyc wzeszedł. Generał Anders postanowił... odebrać defiladę wymaszerowujących. A wy powiecie - jakiż to czas w takiej chwili do defilady? Któż defilował? Resztki pobitego bombami 9 DAK-u, plutony wykrwawionego 19 Pułku Ułanów... Carewicz, skarogniady wałach tańczy pod Andersem, oddziały przechodząc robią »prawo patrz«, a Anders coraz to podciąga: »Pięty do dołu!« »Wyżej broda!« »Strzemię na środek stopy!« »Łydka do tyłu!« To znaczy nic się nie zmieniło, jesteście żołnierzami. Wtedy kiedy już osaczeni byliśmy przez bolszewików i przez Niemców, kiedy strzelaliśmy na dwie strony, kiedy na drugi dzień większość poległa i była ranna, i ja też, a generał dwukrotnie'.
I niech nikt nie próbuje zaatakować mnie zarzutem, że to, co tu przypominam, to anachronizm, bo nikt nie będzie miał okazji składać meldunku, „trzymając kiszki w garści”, że nikt nie zawoła „łydki do tyłu”, kiedy wróg będzie trzymał palec na guziku wyrzutni rakietowej, więcej nawet! – może, daj Boże, do spotkania z wrogiem nie dojdzie. Oczywiście, nigdy nie powtórzą się wydarzenia z innej, minionej epoki. Toteż ja piszę o postawie kawalerzysty w zmieniających się warunkach, w nowych okolicznościach, a jego działania, zachowanie się, decyzje winny wynikać ze znajomości tradycji kawaleryjskiej, ze świadomości, jakim należy hołdować wartościom, z troski o godność kawalerzysty – tego siedzącego na koniu oraz tego, który służy w nowoczesnej jednostce, której nazwa zaczyna się od słowa „Kawaleria...”
Jerzy Urbankiewicz ppłk
Pułk 4 Ułanów Zaniemeńskich
PS. 1. W „Bezpłatnym dodatku Nr 2”, zamieszczono wyciąg z regulaminu z 1931 roku dotyczący konstrukcji ostróg ułańskich. Chyba o rok wcześniej kilku nas, oficerów Kawalerii, wręczało ostrogi wykonane według tego przepisu, ułanom Szwadronu Reprezentacyjnego. Ja też brałem udział w tym szachrajstwie. To nie były ostrogi ułańskie. Chyba to był wymysł jakiegoś kancelisty. W roku 1934/35 mieliśmy w Grudziądzu ostrogi prawdziwe, które głośno brzęczały. W tej i wielu innych sprawach dobrze jest pamiętać, że najpierw było doświadczenie, praktyka, a regulaminy spisano później.
2. Z ubolewaniem stwierdzam, że panuje powszechna ignorancja w stosunku do szacunku, jakim należy otaczać Krzyż Wojenny Virtuti Militari oraz Kawalerów tego Krzyża. Zawsze obowiązywała zasada, że wśród oficerów tego samego stopnia, Kawaler VM był starszy od oficerów nie mających tego odznaczenia. Panował też zwyczaj, że na uroczystościach patriotycznych i wojskowych Kawalerowie ci byli gośćmi honorowymi, co najmniej na równi z dostojnikami cywilnymi.. Wśród dowódców dzisiejszego Wojska Polskiego nie ma uczestników wojny, a więc i odznaczonych tym Krzyżem, stąd też wynika i brak zainteresowania nim. W Nr 4 Przeglądu ukazał się obszerny artykuł na temat Krzyża VM, ale tej ostatniej sprawy autor nie poruszył.
3. Około 10 marca tv Puls nadała dwa krótkie filmy pod tytułem „Krakowski Szwadron”. Jestem z najwyższym uznaniem dla Pana Bugajskiego, który szwadron ten zorganizował, zorganizował na własnym terenie i- jeśli dobrze zrozumiałem – te konie karmi i poi. Poza tym film był nieudolny, antyreklama kawalerii. Nauczcie się, kochani, że rogatywkę nosi się na prawe ucho, a nie na lewe czy nawet prosto. Pokazywanie, że ułan na koniu zapala papierosa, niczego dobrego nie wnosi, bo każdy dureń potrafi palić. Cały ten filmik pokazywał, jak ułani kręcą się w kółko, albo jadą stępem, a nie to charakteryzuje kawalerię. Film drugi to mistyfikacja i bujda pod tytułem „Ostatni ułan”. Pokazali faceta w jakimś cyrkowym mundurze, który tak był w kawalerii jak ja na księżycu. A operator miał czelność pokazywać co chwilę rogatywkę z dystynkcjami majora."
Forumowicze - dyskusje czas zacząć!!!! Zapraszam