przez grzesiek_g » 2 lis 2012, o 01:16
To już ponad sześć i pół roku minęło od tego tragicznego dnia. Nie miałem przywileju poznania Pana Andrzeja, idąc na końcu gupy za mną kilkanaście metrów ociągała się Gosia, pamiętam jak słysząc tętent galopujących koni odwróciłem się, żeby coś do niej powiedzieć i wtedy zobaczyłem jak upada z konia i uderza głową... Ułamki sekund, zapada decyzja o reanimacji. Pamiętam jak dziś było parę minut po godzinie 12, walczyliśmy o Pana przez 40 minut prowadząc reanimacje... gdy przyjechała karetka było już za późno. Do dnia dzisiejszego w pamięci pozostało przeraźliwe rżenie koni, krzyki ludzi, kto co mówił, gdzie stał co robił. Po tygodniu dopiero zobaczyłem na zdjęciu Pana twarz, nie poznałbym nigdy, że Pan to Pan. Pamięć tamtego dnia będzie mi towarzyszyć do końca życia, staraliśmy się wygrać nierówną walkę ze śmiercią robiąc co tylko mogliśmy... przegraliśmy. Często tam Pana odwiedzam, porozmawiać, poprosić o wybaczenie, że nie daliśmy rady... tak jak dziś zawsze widze, że tam czas się zatrzymał, nic się nie zmienia. Pamiętam, że razem ze mną płakało wtedy niebo, a razem z Panem umarła tam wielka cząstka mnie samego. Żałuje, że nie miałem okazji zamienić z Panem choć paru słów.
Przepraszam...