Kolejna (druga) Strefa Militarna Podrzecze za nami. Właśnie wróciliśmy z Podrzecza. Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że to zlot grup rekonstrukcji historycznej, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Podczas tegorocznego zlotu postawiono na maksymalną koszerność - żadnych współczesnych gadżetów w obozowiskach na wierzchu. Impreza tyła liczniejsza od zeszłorocznej, pojawiło się ponad 400 rekonstruktorów, którzy poza obozowiskami, które służyły nie tylko do mieszkania, ale były również dioramami sztabów, umocnionych pozycji, itd. prezentowali swoje programy inscenizacyjne na małej i dużej arenie.
Dla nas była to bardzo ważna impreza. Nie tylko z tegoż powodu, że można na niej spotkać starych znajomych, poznać nowych, wymienić poglądy, dowiedzieć się czegoś o innych jednostkach. Dla nas był to ważny wyjazd, jako że w tym roku, w piątkowy wieczór, organizowaliśmy własny pokaz artyleryjski, w sobotę zaś braliśmy udział w dużej inscenizacji wydarzeń z września 1939 r. I tu zaczyna się najlepsze... Przez cały czas zlotu, w naszym obozie stała piękna, lśniąca, oryginalna armata prawosławna wraz z przodkiem. Wyprodukowana w 1914 roku, a jak nowa. Wszystko idealnie sprawne, nasmarowane, piękny dzwięk otwieranego i zamykanego zamka... Do tego odpowiednio przygotowana pirotechnika i piątkowy pokaz wyszedł całkiem ładnie. Komentowałem go wraz z Adamem Bechem, miałem więc okazję podziwiać wszytko z boku. Wysunięte stanowisko obserwacyjne z patrolem telefonicznym, oficer z busolą - kątomierzem, cała obsługa, wyraźnie słyszalne komendy - jak w regulaminie. Prawdziwą atrakcją była jednakże niedzielna inscenizacja...
W niedzielę, 18 czerwca 2009 r., prawdopodobnie po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat, na stanowisko ogniowe zajechała w galopie armata wz. 02, po czym rozpoczęła prowadzenie ognia ze stanowiska zakrytego, przechodząc do ognia na wprost.
To co stało się wczoraj, było naszym marzeniem, o którym nie sądziliśmy, że spełni się tak szybko. Przed 1939 r. działon artylerii konnej szkolił się przez dwa lata. My mieliśmy nieco mniej czasu. Armatę zobaczyliśmy po raz pierwszy na oczy w piątek, konie do zaprzęgu przyjechały zaś na półtorej godziny przez inscenizacją. W skład zestawu wchodziły trzy ogiery, jeden mocno niespokojny, dwa wałachy i grzejąca się kobyła Do tego trakcja, którą trzeba było skompletować na miejscu (nasze siodła miały okazję sprawdzić się w roli, do jakiej zostały zaprojektowane) i mało czasu. W końcu zapadła decyzja, by zaprzęgnąć tylko dwie pary. Jak się okazało, gdybyśmy mieli nieco więcej czasu, poszłaby i cała szóstka... Kilka prób na piaszczystej drodze wkoło folwarku i trzeba było ruszać w pole. Nasza ekipa była już na stanowisku, my z Łukaszem postanowiliśmy pozostać przy zaprzęgu i zabezpieczać jego działanie, w związku z czym nie wzięliśmy bezpośredniego udziału w rekonstrukcji. Biegaliśmy w upale, nosząc siodła, dopinając trakcję, trzymając konie. Czułem się trochę jak podczas mobilizacji. Częstokroć czytałem jej opisy we wspomnieniach kawalerzystów czy artylerzystów konnych. Na teren pałacowego parku co rusz, to wjeżdżały, to wyjeżdżały pojazdy wojskowe, wymaszerowywały kolumny piechoty, wyjeżdżali kawalerzyści i do tego te nasze, niespokojne konie, nerwowe poprawianie trakcji, trzymanie ich, mundurowanie jezdnych... W końcu ruszyliśmy. Inscenizacja zaczęła się. Gdy przyszła nasza kolej, na pole bitwy wyjechał zaprzęg z armatą, prowadzony przez Piotrka Waltera, który wcielił się w rolę działonowego, za armatą zaś podążali koledzy z Towarzystwa Byłych Żołnierzy i Przyjaciół 15 Pułku Ułanów Poznańskich oraz Polskiego Klubu Kawaleryjskiego w barwach 7 Pułku Strzelców Konnych. Zaprzęg wyszedł stępem, zatoczył duży łuk, przechodząc do kłusa po czym padła komenda - galopem - marsz !!! Łzy stanęły mi w oczach... I podobno nie tylko mnie... Oto środkiem pola, po kilkudziesięcioletniej przerwie, galopował zaprzęg artylerii konnej !!! Sprawnie zajechali na przygotowane wcześniej stanowisko ogniowe, gdzie czekali już nasi chłopcy z GRH 7 D.A.K. Armata została wtoczona do działobitni i rozpoczęło się prowadzenie ognia. Wieczorna wizyta na polu bitwy z pirotechnikiem przyniosła doskonałe efekty. Działo strzelało a efekty można było zobaczyć w polu. Wrogi ostrzał naszego stanowiska zaś wzbijał fontanny ziemi, tak że ja stojąc kilkanaście metrów dalej z aparatem, byłem cały obsypany ziemią.
Dużo by opowiadać... Zapraszam na naszą stronę. Mamy sporo fotek i materiał filmowy. W miarę możliwości zostanie zmontowany i wrzucony, żeby każdy mógł to zobaczyć.