Podczas bodajże pierwszych lub drugich Dni Ułana w Poznaniu, czyli dawno temu, brał w nich udział wachmistrz 17 Pułku Ułanów, starszy pan już wtedy. Przyjechał na siwej klaczy, której iskry z oczu aż się sypały. Rozgrywany wtedy był jedynie konkurs skoków, Pan wachmistrz przeszedł cały konkurs, po czym zanim zdążono otworzyć szranki, przeskoczył je i pomknął w dal. Po niedługim czasie wrócił i stawił się przez komisją sędziowską, prezentując przegryzione wędziło, jako powód nagłego opuszczenia parcourse. Poprosił o honorowy przejazd poza konkursem, aby mógł udowodnić, że jeździć potrafi.
Następnego dnia, wachmistrz przypiąwszy wszelkie odznaczenia jakie posiadał, dosiadł owej siwej klaczy i udał się do miasta. W pewnym momencie, znalazł się na bruku a koń pomknął przed siebie. Pan wachmistrz powstał, wyprostował się, sprawdził czy odznaczenia nie spadły, po czym wkroczył na jezdnię, zatrzymał najbliższy samochód i tonem nie znoszącym sprzeciwu oświadczył kierowcy "Ścigam konia, proszę ze mną". Na szczęście siwą złapali harcerze koło sądu okręgowego, wachmistrz podziękował więc na pomoc w pościgu, wysiadł i nakazał podsadzić się na konia, by dokończyć przemarsz.
To tak w temacie ścigania koni
Co ciekawe, usłyszałem tę opowieść nie dalej jak dwie godziny temu i jakoś tak mi przypasowała do tego wątku.