przez janusz8pu » 22 lut 2007, o 11:22
Warto przeczytać.
Prof. Jerzy Robert Nowak
o. J. Dzisiaj rocznica CUDU NAD WISŁĄ, uroczystość WNIEBOWZIĘCIA NMP, to także z uwagi na tę wygraną zwycięską bitwę, która ochroniła Polskę i Europę przed nawałem bolszewickiego komunizmu. Ten dzień jest także świętem narodowym Wojska Polskiego. Dzisiaj rozmawiamy o tych właśnie wydarzeniach historycznych. O wprowadzenie w temat poprosiliśmy pana profesora Jerzego Roberta Nowaka. Tematem naszych rozmów jest właśnie rocznica CUDU NAD WISŁĄ.
p. prof. J. R. N.: Będę mówił dzisiaj o historii Cudu nad Wisłą i wojnie polsko-sowieckiej 1919-1920 r. Przypominanie tradycji wojny polsko-sowieckiej w 1919-1920r. i słynnego Cudu nad Wisłą 15 sierpnia 1920 r. ma bardzo duże znaczenie pod wielorakimi względami. Z jednej strony jako pamięć bohaterskiego wielkiego zrywu ogólnonarodowego, który zapobiegł już wtedy bolszewizacji Polski i wielkiej części Europy, z drugiej zaś strony przypominanie prawdy o tamtych wielkich dniach, stanowi bardzo ważną część wciąż toczonej bitwy o pamięć. Bitwy o ostateczne wyeliminowanie skutków dziesięcioleci fałszowania i poniżania narodowej historii w dobie komunistycznego PRL, kiedy to przedstawiano wojnę polsko-sowiecką lat 1919-1920 jako rzekomy skutek polskich grabieżczych, imperialnych planów wobec Rosji Sowieckiej, realizowanych przez marszałka Józefa Piłsudskiego. Kiedy w Polsce wydawano tak plugawe książki, jak książka Stefana Ruskiego ,,Zmowa grabieżców. Awantura Piłsudskiego w 1920 r.", kiedy przez wiele lat przedstawianie postaci wodza Armii Polskiej w 1920 r. marszałka Józefa Piłsudskiego, było zmonopolizowane przez partyjnego historyka - oczerniacza, profesora Andrzeja Garlickiego.
Przypomnę tu jeszcze raz słynną najkrótszą recenzję, jaką napisał na temat metod Garlickiego, tego komunistycznego fałszerza historii, profesor Jędrzejewicz z New York. Otóż wysłał on list do profesora Garlickiego w takich słowach: "Szanowny Panie Profesorze, z obrzydzeniem odłożyłem kolejną pana książkę o Piłsudskim." Naszą walkę o pamięć trzeba wciąż kontynuować, bo fałszerze historii w stylu Garlickiego dalej próbują zatruwać umysły naszej młodzieży i wydają szkaradne, pełne fałszu podręczniki zajmując wysokie wpływowe funkcje w życiu naukowym. Cóż, u nas niestety, nie przeprowadzono weryfikacji historyków. W tych warunkach tenże Garlicki mógł być kilkakrotnie dziekanem Wydziału Historii na Uniwersytecie Warszawskim po 1989 r. i przypomnijmy, bo to jest szczególnie ważne ostrzeżenie, na 2 tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego. Jeśli chcemy zadbać o to, by nasze dzieci prawdziwe materiały o Cudzie nad Wisłą, o wojnie polsko-sowieckiej 1919-1920 r. i o tylu innych faktach, to muszą strzec się właśnie niektórych podręczników, takich jak Garlickiego. W księgarniach naszych ciągle bowiem można znaleźć pełne fałszu podręczniki tego oczerniacza Polaków i Kościoła katolickiego, winnego kłamstwa oświęcimskiego. Garlicki pisał między innymi o ilości zamordowanych w Oświęcimiu Cyganów i Żydów, ani słowem nie wspomniał natomiast o tym, że w Oświęcimiu zginęło wiele dziesiątek tysięcy Polaków. Przypomnę, że w podręczniku Garlickiego dostępnym w księgarniach, dalej w najlepsze teraz na początku XXI wieku, w kilkanaście lat po odzyskaniu niepodległości Polski, figurują najskrajniejsze fałsze komunistycznego chowu o polskiej wojnie z sowietami 1920 r.
Pisze się o rzekomej polskiej agresji na Rosję Sowiecką. Polskę obciąża się odpowiedzialnością za rozpoczęcie działań militarnych z Rosją Sowiecką. O stylistyce jakiej jeszcze dziś używa stary, partyjny historyk Garlicki najlepiej świadczy oto taki fragment wydanego parę lat temu jego podręcznika ,,Historia 1815-1939", ,,Polska i świat o roku 1920", gdy pisze na stronie 272: "Grasowały tam oddziały białych Rosjan, którymi dowodził generał Antoni Denikin, oddziały polskie, a także anarchiści, dezerterzy i zwykli bandyci." Czy rzeczywiście oddziały polskie grasowały? Dlaczego Garlicki nie używa określenia "grasowały" wobec wojsk bolszewickich, których grabieżcze wyczyny jakże wymownie uwiecznił sowiecki żołnierz Budionnego pisarz Izaak Babel i takie podręczniki ciągle mamy.
Dlatego dalej tak ważna jest nasza bitwa o pamięć, o prostowanie fałszerstw, i tu szczególna może być właśnie i jest rola Radia Maryja. Spojrzałem dzisiaj na programy telewizyjne. Ile w nich jest mowy o wojnie 1919-1920 r., o Cudzie nad Wisłą w rocznicę tak wielką, tak ważną dla Polaków? Cóż się okazało? W programie pierwszym, w święto, tylko o 7.00 rano. Ile osób może oglądać taki program o 7.00 rano w święto, w programie 2 w ogóle nic, było coś w programie 3 bardzo mało oglądanym i w Telewizji Polonia owszem kilka razy, ale to jest parę procent oglądalności. Nie było żadnych, żadnych dosłownie programów, nie ma nic zaznaczone o tej tak ważnej rocznicy. Ani w Telewizji TVN, ani w Telewizji Polsat, i te telewizje są polskimi? No, chyba z nazwy, ale zdumiało i zaszokowało mnie coś innego. Ja nie znalazłem żadnego programu o tak ważnej rocznicy w Telewizji Puls. No, to są naprawdę zdumiewające nieporozumienia, a potem mamy tego typu wielkie zaniedbania wiedzy naszych młodych ludzi, uczniów i studentów o historii Polski. Dlatego tak ważne jest to, co robi Radio Maryja dla naszej bitwy o pamięć.
Przechodząc do konkretnych wydarzeń, ówczesnych spraw wojny polsko-bolszewickiej, muszę zwrócić uwagę najpierw na rzecz szczególnie ważną. Mówiąc o ówczesnej wojnie polsko-bolszewickiej należy przede wszystkim zacząć od uwagi o konieczności wypierania niezgodnego z prawdą historyczną nazewnictwa, zwrotu o wojnie 1920 r. Używano tego zwrotu o wojnie 20 roku w PRL, gdy wmawiano, że wojna Polski z Rosją Sowiecką zaczęła się rzekomo dopiero w kwietniu 1920 r. od rzekomej polskiej napaści na pokojową jakoby i oferującą nam jakoby jak najlepsze granice Rosję Sowiecką, że zaczęła się od tzw. wyprawy kijowskiej Piłsudskiego. W rzeczywistości, wojna polsko-sowiecka trwała z różnymi przerwami trwała 2 lata 1919 i 1920. Już 12 stycznia 1919 r. dowództwo sowieckiej Armii Czerwonej wydało swoim wojskom rozkaz przejścia do drugiej fazy czerwonego marszu na Zachód, to jest wykonania tajnego sowieckiego planu operacja "Wisła" i to są fakty, które są udokumentowane. Można zajrzeć do zagranicznych historyków w tej sprawie do choćby słynnego Normana Davisa. Celem tej operacji miało być, po przejściu przez Polskę, udzielenie pomocy rewolucji komunistycznej w Niemczech, na którą w Rosji Sowieckiej szczególnie liczono.
Już w początkach grudnia 1918 r., a więc jeszcze przed tym planem czerwonego marszu, operacją "Wisła" doszło do pierwszych starć polsko-sowieckich. Maszerujące wówczas na Zachód przez Białoruś jednostki Armii Czerwonej zderzyły się z oddziałami polskiej samoobrony w regionie Mińska i Słupska. Na początku potyczki te były korzystne dla Sowietów. Na przełomie grudnia 1918 i stycznia 1919 r. sowieckie odziały przełamały opór oddziałów samoobrony polskiej w Święcianach-Niewidzie. 5 stycznia 1919 r., po trzydniowych ciężkich walkach, Sowieci zmusili do wycofania się wojska polskiego z Wilna. Sytuację oddziałów polskich walczących z ofensywą Armii Czerwonej poważnie utrudniał fakt, że w tym czasie powstające w ogniu walk o granice państwo polskie musiało toczyć bój wobec wielostronnych zagrożeń. Przypomnę tu tylko, że w Wielkopolsce w tym właśnie czasie doszło do niemieckiego natarcia, że zamieszkały głównie przez Polaków Śląsk Cieszyński został zdradziecko zajęty przez wojska czeskie, że w Małopolsce wschodniej nasilały się wówczas krwawe walki Polaków z Ukraińcami galicyjskimi, a na Wołyniu z wojskami Ukrainy nadnieprzańskiej.
Pomimo tylu zagrożeń oddziały polskie w końcu przegrupowały się na wschodzie i stworzyły bardziej skuteczny front przeciw Bolszewikom. 14 lutego 1919 r. niewielki oddział polski odbił z rąk Bolszewików miasteczko Berezę Kartuską, biorąc do niewoli wielu jeńców. W tym czasie w Rosji bolszewickiej nasilały się nadzieje na rychłe przejście do ofensywy komunistycznej dla opanowania całej środkowej i zachodniej Europy. Przypomnę, że 23 marca 1919 r. uzyskano tu wielki sukces. Proklamowano na Węgrzech krótkotrwałą, jak się później okazało 133 dniową komunistyczną Węgierską Republikę Rad, która zresztą na długo, na dziesięciolecia skompromitowała komunizm, ale wtedy była poważnym zagrożeniem. Niedługo po tym, w kwietniu 1919 r. ustanowiono rządy komunistyczne w Bawarii. Naczelnik państwa, Józef Piłsudski, nie zamierzał czekać na sowieckie uderzenie przeciwko centralnej Polsce i 16 kwietnia 1919 r. rozpoczął polskie natarcie na Lidę, Nowogródek, Baranowicze, Wilno. Już po kilku dniach walki udało się z nich wyprzeć Armię Czerwoną. Szczególnie gorące przyjęcie spotkało Józefa Piłsudskiego w zamieszkałym przez większości Polaków Wilnie. Głosząc idee federacji, Piłsudski wydał w Wilnie odezwę do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, w którym między innymi apelował: "Na tej ziemi musi zapanować swoboda, chcę wam dać możność rozwiązywania spraw wewnętrznych, narodowościowych i wyznaniowych, tak jak sami sobie życzyć będziecie." Dywizje generała Edwarda Śmigłego-Rydza rozbiły, podjęte na rozkaz Lenina, przeciwnatarcie bolszewickie na Wilno. Zajęto dalsze znaczące obszary kresowe do momentu zakończenia polskiej ofensywy we wrześniu 1919 roku. W październiku 1919 roku zwycięsko odparto kolejną próbę ofensywy sowieckiej między Dźwiną a Berezyną i doszło na długo do wstrzymania wzajemnych walk.
A teraz się dowiecie o sprawie, która wywołuje duże spory po dziś dzień wśród historyków. W tym czasie bowiem wysunięta została wobec Piłsudskiego propozycja ze strony dowódcy Białej Armii, Denikina, żeby wspólnie uderzyć na Armię Czerwoną. Piłsudski nie przyjął jednak tej propozycji, bojąc się, że biali Denikina głosząc hasło niepodzielnej Rosji będą w końcu jeszcze groźniejszym dla Polski, niż bolszewicy. Z punktu widzenia zagrożeń, jakie potem przyniósł bolszewizm, niektórzy zastanawiają się, czy nie należało pójść z Denikinem, czy jednak nie doprowadzić w ten sposób wspólnie do upadku bolszewizmu? Tyle, że Polska budziła się na niepodległość. Rosja-biała Rosja, gdyby wygrała, to miałaby tym większe poparcie krajów Zachodu. Francja w takich wszelkich sporach terytorialnych, ewentualnie Polska -Rosja, poparłaby Rosję, nie mówiąc o Anglii kierowanej przez szczególnie antypolskiego premiera Lloyda George'a. Ale mówię, sprawa jest bardzo dyskusyjna, do oceny. Teraz, w tyle dziesięcioleci po tym, mogą być nieraz uznawane za gdybanie. Piłsudski chciał szukać i szukał gorączkowo sojuszników dla Polski, ale nie w żadnych białych siłach rosyjskich, lecz wśród narodów, które przedtem, tak jak Polska jęczała pod rosyjskim butem, współdziała z Finlandią przewodzoną przez zdecydowanie antykomunistycznego prezydenta. Ten kraj był mały i odległy.
Doprowadził Piłsudski do otwartego militarnego współdziałania z Łotwą. Wojska Polskie były tą siłą, która w decydującej mierze rozstrzygnęła o odbiciu z rąk sowieckich ważnego umocnionego miasta Dyneburga. Polacy przekazali odbite miasto w ręce łotewskie, co jeszcze bardziej umocniło współdziałanie obu krajów. Szukając sojuszników przeciw bolszewikom na początku lutego 1920 roku, Piłsudski wysłał nawet swego posła Tytusa Filipowicza, do tak odległej, ale tradycyjnie propolskiej Gruzji. W tym czasie jednak już okazało się, że rządy mienszewickie w Gruzji i w innych krajach Kaukazkich są już same w stanie ogromnego zagrożenia i tylko walczą o przetrwanie. Warto dodać tutaj o ważnej sile wspierającej polską walkę o kresy z bolszewikami, o konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej POW, działającej od 1914 roku. Peowiacy mieli najsilniejsze odziały na południu, na Ukrainie, często działające na tyłach armii sowieckiej i wyróżniali się w umiejętnościach gromadzenia materiałów wywiadowczych. Próbowano równocześnie prowadzić pokojowe rozmowy z bolszewikami.
Nie przyniosły one jednak żadnego sukcesu ze względu na dwulicowość Rosji Sowieckiej. Bolszewicy gotowi byli na porozumienie i nawet spore ustępstwa wobec Polaków tylko tak długo, jak czuli się zagrożeni przez armię Denikina. Po sukcesie w walkach z Denikinem i odebraniu mu Kijowa bolszewicy natychmiast zerwali rokowania z Polakami. Sowiecki komisarz spraw wojskowych, osławiony Lew Trocki, zapowiedział, że jak tylko skończy z Denikinem, rzuci się na burżuazyjną Polskę i rychło ją zmiażdży. 10 marca 1920 roku naczelny dowódca armii czerwonej Sergiej Kamieniew zatwierdził opracowany przez pułkownika Szaposznikowa plan bolszewickiego najazdu na Europę. Dochodziło do ogromnej koncentracji wojsk sowieckich przeciw Polsce na froncie zachodnim, południowo-wschodnim. Od stycznia do połowy kwietnia 1920 roku siły bolszewickie na froncie zachodnim, a więc tym wymierzonym przede wszystkim przeciw Polsce, wzrosły aż pięciokrotnie.
Wbrew kłamstwom różnych komunistycznych i postkomunistycznych historyków typu Garlickiego, obciążających Polskę winą za działania wojenne między Polską a Rosją Sowiecką, obiektywni historycy zagraniczni jednoznacznie wskazują na to, jak Rosjanie nasilali wiosną 1920 roku przygotowania do decydującej napaści na Polskę. Najwybitniejszy zagraniczny znawca dziejów Polski, prof. Norman Davies pisał w słynnym ,,Bożym igrzysku": Armia Czerwona zaczęła formować nad brzegami Berezyny potężne siły ofensywne złożone z 700 tysięcy żołnierzy. 10 marca dowództwo sowieckie dało rozkaz rozpoczęcia wielkiej ofensywy na Zachód. Głównodowodzącym został gen. Michał Tuchaczewski, ale Piłsudski zdławił tę próbę w zarodku. Ostry atak rozpoczęty 24 kwietnia, odważny marsz na Kijów oraz zaciekłe walki nad Berezyną opóźniły pochód wojsk sowieckich". Tyle prof. Norman Davies. Trudno się z nim nie zgodzić w tej sprawie. Piłsudski rzeczywiście obawiał się potężnego ataku sowieckiego. W oparciu o materiały wywiadowcze wiedział jednak dobrze również, że pełna gotowość Armii Czerwonej do uderzenia na Zachód nastąpi dopiero w lipcu 1920 roku. Postanowił uprzedzić sowieckie natarcie. Jak sam wyraził to Piłsudski typową dlań lapidarnością: "Polska musi przygotować się do trzaśnięcia po łapach, dopóki te łapy są jeszcze słabe". W tym samym czasie przygotowując się do boju dla izolowania Polski sowieci rozwinęli niezwykle szeroką, rozwiniętą działalność propagandową w świecie pod hasłem: "Ręce precz od Rosji". Coraz silniejszą działalność rozwinęły w tym kierunku agentury sowieckie działające na Zachodzie Europy i w Stanach Zjednoczonych. Warto tu przypomnieć, że ojciec znanego redaktora "Gazety Wyborczej" Dawida Warszawskiego Geberta, Bolesław Gebert - jeden z czołowych niegdyś działaczy Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych, chwalił się w wydanej w Polsce w latach osiemdziesiątych książce, jak to on prowadził w 1929 roku udaną, skuteczną akcję dywersyjną wśród Polonii, aby zniechęcić ją do zbierania pomocy finansowej dla zagrożonej Polski.
W kwietniu 1920 r. naczelnik państwa Józef Piłsudski ostatecznie podjął uderzenie wyprzedzające wojska sowieckie. 25 kwietnia 1920 r. wojsko polskie pod dowództwem Piłsudskiego rozpoczęło ofensywę w kierunku Kijowa. Jak akcentował doktor Leszek Szcześniak w świetnie napisanej historii Polski lat 1918-1939, politycznym celem ofensywy polskiej było odtworzenie niepodległego Państwa Ukraińskiego oddzielającego Polskę od Rosji. Celem militarnym zaś uderzenie wyprzedzające, aby rozbić południowe zgrupowanie armii sowieckiej, nim będzie ono gotowe do ataku, a później przerzucić wojska na front białoruski. Armii gen. Rydza Śmigłego udało się bardzo szybko, bo już 7 maja 1920 r. zająć Kijów, gdzie rozpoczął działalność rząd sprzymierzonej z Polską Ukraińskiej Republiki Ludowej i gdzie osadzono garnizon ukraiński. Szybko okazało się jednak, że wojskowy sukces Polski był połowiczny. Armie bolszewickie zdołały uchylić się od decydującego starcia, unikając rozbicia.
Zupełnym fiaskiem okazały się, niestety, cele polityczne. Sojusznik Polsk, przywódca ukraiński ataman Szymon Petlura nie miał, jak się okazało, większego wsparcia na Ukrainie. Ukraińcy nie byli, niestety, przygotowani wówczas do niepodległości. To właśnie jest ta wielka różnica z Polską. U nas, w przeciwieństwie do Ukraińców, nie nastąpiła rusyfikacja elit. Przeszkodziły w tym efektywnie przede wszystkim powstania. Niestety, elity w centralnej Ukrainie, w środkowej Ukrainie, na wschodzie były wyraźnie zrusyfikowane i nieprzygotowane do skorzystania z tej wielkiej szansy na niepodległość, jaką miały w 1920 roku. Najdojrzalsi do niepodległości byli Ukraińcy zachodni, w regionie Lwowa, ale ich dążenia do niepodległości zderzyły się z Polakami. Za tę niedojrzałość do niepodległości Ukraińcy ciężko zapłacili. Zapłacili strasznymi rządami bolszewickimi, głodem na Ukrainie, który kosztował ich 7-8 mln ofiar w latach trzydziestych.
Jacek Kuroń w swoim skrajnie antypolskim tekście publikowanym 1,5 miesiąca temu w "Gazecie Wyborczej" oskarżał, że Polacy jakoby zdradzili Ukraińców rezygnując przez zawarcie traktatu ryskiego z dalszego wspierania Ukraińców. Nieprawda, to nie Polacy zdradzili Ukraińców w 1920-21 roku. To Ukraińcy sami zdradzili wówczas siebie nie będąc przygotowani duchowo do walki o swą własną niepodległość. Tracą szansę jaką mieli do walki obok Polaków przeciwko bolszewikom. Bolszewicy wobec ofensywy polskiej, postanowili sięgnąć do wszelkich rezerw, nawet do wykorzystania byłych oficerów armii carskiej, dotąd maltretowanych przez nich i rozstrzeliwanych. W imieniu bolszewików były wódz naczelny armii carskiej, za jej zgodą gen. Brusiłow wystąpił z apelem do swych dawnych carskich oficerów, aby nie szczędząc życia walczyli, aby bronić drogiej nam Rosji i nie dopuścić do jej uszczuplenia na rzecz Polski. Na jego wezwanie do armii bolszewickiej walczącej z Polską ruszyło 40 tys. byłych oficerów carskich. Pod koniec maja 1920 r. Rosjanie rozpoczęli kontrofensywę przeciw wojskom polskim. Szczególną rolę odegrała w niej niezwykle okrutna w swych działaniach Pierwsza Armia Konna kierowana przez półanalfabetę Siemiona Budionnego. Barbarzyńskie mordy i gwałty popełniane przez tą armię tworzyły wokół niej powszechną aurę strachu.
Jak pisał Norman Davies o żołnierzach konnych armii Budionnego: "W oczach Polaków stanowili nowe w cielenie hord Dżingis Chana". Żołnierze Budionnego palili szpitale z rannymi, wycinali w pień jeńców, nie znali żadnej litości." Watahy tej 16-tysiecznej armii zdołały znaleźć lukę w polskiej obronie i przedostać się na polskie tyły. W tej sytuacji gen. Rydz-Śmigły zdecydował się na opuszczenie Kijowa, aby dopaść i zniszczyć konarmię, co było czymś niezmiernie trudnym ze względu na niezwykłą ruchliwość armii Budionnego. Warto tu przypomnieć, że dowodzący oddziałami o sile 16 tysięcy szabel Budionny marzył o stworzeniu konnicy w sile dawnej kawalerii carskiej. Armia carska dysponowała 40 dywizjami jazdy, czyli w sumie 300 (trzystu) tysiącami szabel. "Gdybym miał te trzysta tysięcy szabel - marzył kiedyś Budionny - przeorałbym całą Polskę, a przed końcem lata kopyta naszych koni zadudniłyby na placach Paryża."
W końcu czerwca 1920 roku dowództwo Armii Czerwonej na froncie zachodnim zdecydowało o podjęciu decydującej ofensywy przeciw Polsce. W rozkazie dziennym z 2 lipca 1920 roku dowódca armii sowieckiej, gen. Tuchaczewski, tak wyjaśniał główne cele ofensywy sowieckiej przeciw Polsce - warto pamiętać o tych zdaniach pokazujących jak sowieci traktowali Polaków, otóż dokładne stwierdzenia Tuchaczewskiego: - "Armia spod czerwonego sztandaru i armia łupieżczego białego orła stają twarz w twarz w śmiertelnym pojedynku. Ponad martwym ciałem białej Polski jaśnieje droga ku ogólnoświatowej pożodze." Na szczęście ciało białej Polski nie okazało się martwe i nie doszło do ogólnoświatowej pożogi. 4 lipca zaczęła się decydująca sowiecka ofensywa przeciw Polsce.
Polacy musieli wycofać się z Mińska, bolszewicy zajęli też Wilno, przy pomocy Litwinów, którzy uderzyli na tyły broniących miasto wojsk polskich. Czerwona Armia zdobyła Grodno, Białystok, Bielsk. W Białymstoku zatrzymał się tymczasowy rząd prosowiecki - taki rząd zdrajców-targowiczan z Marchlewskim, Tonem, Dzierżyńskim, Józefem Unszlichtem, bratem skądinąd wybitnego polskiego patrioty Juliana Unszlichta. Warto dodać jednak, że konsekwentnie po stronie Polaków działały białoruskie oddziały gen. Stanisława Bułak-Białachowicza, które występowały pod oficjalną nazwą Białoruskiej Armii Narodowej. Zagrożenie Polski było wtedy jednak straszne. Piłsudki tak scharakteryzował swoje ówczesne wrażenia, naprawdę przygnębiające na widok ataku sowieckiego: "Ten nieustanny, robaczkowy ruch większej ilości nieprzyjaciela, przerywany od czasu do czasu jak gdyby skokami, ruch trwający tygodnie, sprawia wrażenie czegoś nieodpartego, nasuwającego się jak jakaś ciężka potworna chmura, dla której przegrody się nie znajdzie. Jest w tym coś beznadziejnego, łamiącego wewnętrzne wartości człowieka i tłumu. Pod wrażeniem tej nasuwającej się chmury gradowej łamało się państwo, chwiały się charaktery, miękły serca żołnierzy.
Dla naszej polskiej strony, pod wpływem wydarzeń wytwarzał się coraz wyraźniej i coraz jaśniej poza frontem zewnętrznym front wewnętrzny." Na szczęście, jak się okazało, duch żołnierzy i duch obywateli nie załamał się na trwałe. Wraz z wkroczeniem Rosjan na tereny bliższe Warszawie, opór Polski coraz bardziej się potęgował - opór Polski samotnej, Polski zagrożonej. W tych trudnych chwilach okazało się, że nie możemy liczyć na żadną skuteczną pomoc Zachodu, poza przysłaniem misji wojskowych, w tym gen. Weyganda z Francji. Alianci zdecydowali, że nie udzielą bezpośredniej pomocy Polakom. Najbardziej wrogo zachowywał się premier Anglii Lloyd George - nasz przeciwnik już w czasie konferencji pokojowej w Wersalu, korzystający z porad ogromnie antypolskiego doradcy, Żyda z Polski, Namiera. Jedyna faktyczna, acz bardzo niewielka pomoc zbrojna, to byli lotnicy amerykańscy - eskadra Kościuszko, dowodzona przez mjr Fanteleroya. Chcieli pomóc nam Węgrzy, którymi kierował wtedy, był przywódcą kraju przez całe dziesięciolecia, admirał Horty, bardzo propolsko nastawiony. Chcieli posłać nawet oddziały zbrojne, ale nie zgodzili się na to Czesi - konsekwentnie niechętnie do Polski nastawieni, krótkowzroczni - bo przecież jakby Polska upadła, to by bardzo szybko też połknięto Czechy. Masaryk i Benesz, ówcześni przywódcy czescy - prezydent Masaryk i późniejszy prezydent Benesz - wręcz mówili przedstawicielom aliantów, żeby się nie angażowali w pomoc Polsce, bo Polska i tak upadnie. Cieszyli się z ataku sowieckiego na Polskę, z postępów ofensywy sowieckiej, Niemcy. Zapobiegali tranzytowi materiałów wojskowych dla polski, blokowali ten tranzyt przez ich tereny. Doszło do strajku portowców w Gdańsku, blokującego wyładowanie sprzętu wojskowego dla Polski. Ale było coś jeszcze gorszego: doszło do tajnych rokowań sowieckich i niemieckich w Berlinie, gdzie już projektowano rozbiór Polski, jako wstęp do obalenia Traktatu Wersalskiego. 13 sierpnia 1920 roku władze sowieckie przekazały Niemcom zdobyte na Polakach Działdowo.
Po ogłoszeniu fałszywej informacji o upadku Warszawy 16 sierpnia, w Gliwicach doszło do wielkiej manifestacji tłumu Niemców wyrażających radość z okazji zwycięstwa sowietów. Sowieci po zwycięstwach nad Polską, pewni siebie, chcieli nam podyktować druzgocące warunki pokojowe. Przedstawił je przewodniczący delegacji sowieckiej w Anglii - Kamieniew. Warunki te przewidywały: granicę na linii Curzona polsko-sowiecką, redukcja polskiej armii, uzbrojenie w Polsce milicji ludowej przez Armię Czerwoną - już można przewidywać, jak by to wyglądało - ponowny transport wszelkich transportów sowieckich prze Polskę. Premier Anglii Lloyd George poparł warunki sowieckie jako uzasadnione i poparł je parlament angielski. Widzimy więc do jakiego stopnia Polska była osamotniona. Dowódca armii sowieckiej planował uderzyć na Warszawę od frontu 12 sierpnia. Liczono na całkowitą demoralizację ciągle uchodzących wojsk polskich.
Nie doceniono narastającej siły oporu.
Angielski obserwator sytuacji w Polsce, lord D'Abernon, był zaskoczony w swoich obserwacjach sytuacją w Polsce, właśnie wtedy, pomimo tylu niepowodzeń na frontach. 26 lipca 1920 roku odnotował: "Nie przestaję zdumiewać się nad brakiem paniki, nad brakiem jakiegokolwiek zaniepokojenia." 27 lipca: "Prezes Rady Ministrów, gospodarz wiejski (tu chodzi o Witosa), wyjechał dzisiaj zbierać swoje zboże z pola, nikt w tym nie widzi nic nadzwyczajnego." 3 sierpnia: "Zwiedziłem wczoraj północne okolice Warszawy, którymi biegnie droga na odwrót. Spodziewałem się ujrzeć na tej drodze oddziały wojsk i pociągi z amunicją i uciekinierów, ruch jednakże był niewielki. Ludność tutejsza była świadkiem tylu inwazji, że przestała po prostu zwracać uwagę." 13 sierpnia: "Brak wszelkiej paniki wśród szerokich mas ludności jest wprost niezwykły. Wyższe warstwy społeczeństwa opuściły już miasto, pozostawiając w wielu wypadkach swe zbiory malarskie i inne kosztowności na opiece władz muzealnych. Warszawa tylekroć była już okupowana przez obce wojska, że grożące jej dzisiaj niebezpieczeństwo nie wywołuje wśród mieszkańców ani podniecenia, ani paniki spotykanej w miastach, które nie doświadczały jeszcze zbrojnych, nieprzyjacielskich podbojów." Co najważniejsze jednak: wraz z zbliżaniem się wojsk sowieckich w stronę Warszawy coraz bardziej narastał opór. Ludzie byli świadomi, czym może grozić kolejne podporządkowanie, podbicie przez Rosję. Nie ważne, że była to Rosja sowiecka, zbyt dobrze pamiętano inną Rosję i Naród stawał w ogromnym stopniu do walki. Zawiodły nadzieje sowietów na wywołanie buntu przeciwko władzy ze strony robotników. Właśnie Polska Partia Socjalistyczna w Warszawie była duszą obrony wśród robotników warszawskich.
Tymczasem Piłsudski, przygotowując plan kontrofensywy, nie miał zbyt dużego wyboru. Nie mógł wyprowadzić kontrofensywy z lewej flanki, gdyż jego pozycje zostały już tu oskrzydlone przez sowiecką kawalerię, nie rozważał możliwości ataku z centrum, gdyż słusznie, w tym właśnie miejscu, oczekiwał frontalnego ataku bolszewików. Nie mógł przypuścić ofensywy na froncie południowym, gdyż jego wojska znajdowały się tam trzysta kilometrów od głównego teatru wydarzeń. Pozostała mu tylko jedna poważna możliwość: kontrofensywa na prawo od centrum, w punkcie, gdzie można było zgromadzić siły uderzeniowe obejmujące jednostki zarówno z frontu północnego jak i południowego.
Rozważał te wszystkie możliwości w nocy, a rano przyjął szefa sztabu Rozwadowskiego i wspólnie rozpracowali szczegóły. Rozwadowski wskazał na znaczenie rzeki Wieprz sto kilometrów na południe od Warszawy jako linii oparcia dla kontrofensywy. Do wieczora rozkaz nr 8358/3 z 6 sierpnia 1920 roku, opublikowany przez naczelne dowództwo i podpisany przez Rozwadowskiego, był gotowy i został wydany. Norman Davies w książce "Orzeł Biały, Czerwona Gwiazda - O wojnie 1919-1920 roku", w książce bardzo ciekawej, którą chciałbym ogromnie polecić słuchaczom Radia Maryja, pisał na temat rozkazu decydującego o planie kontrofensywy: "Niekończące się spory na temat autorstwa tego sławnego rozkazu są nieistotne. To, czy szczegóły zostały nakreślone przez Piłsudskiego, Rozwadowskiego, Weyganda, przez nich wszystkich czy nawet przez kogoś innego, nie ma znaczenia. Każdy średnio kompetentny strateg zaznajomiony z warunkami wojowania na kresach przyznałby, że takie dyrektywy były pożądane.
Zasadnicza decyzja nie dotyczyła wszakże szczegółów. W istocie chodziło o sąd moralny. Czy można ważyć się na przegrupowanie całego wojska w ciągu jednego tygodnia? Czy armia może ryzykować na ruszenie szyku bojowego w sytuacji, gdy wróg puka już do wrót stolicy? Taka decyzja mogła należeć tylko do wodza naczelnego i tym, który ją podjął, był Piłsudski. Rozkaz 6 sierpnia utworzył trzy fronty z istniejących dwóch i zmienił nie do poznania rozlokowanie polskich armii. I o to właśnie szczególnie chodziło, o takie przegrupowanie, które by zaskoczyło sowietów. Front północny rozciągał się od Pułtuska nad Narwią do Dęblina nad Wisłą i został przydzielony gen. Józefowi Hallerowi. Następna była 5 armia gen. Sikorskiego, której zadaniem było powstrzymanie ruchliwego prawego skrzydła nieprzyjaciela na północ od Warszawy. W sektorze warszawskim znajdowała się pierwsza armia gen. Latinika oraz druga armia gen. Roli, który miał utrzymać okalające stolice linie obrony przy wsparciu strategicznych rezerw pod dowództwem gen. Żeligowskiego. Front środkowy rozciągał się od Dęblina do Brodów w Galicji, był podporządkowany osobiście Piłsudskiemu, obejmował on główne siły uderzeniowe pod dowództwem gen. Rydza-Śmigłego.
Takie przegrupowanie wymagało - jak pisze Norman Davies - przeprowadzenia operacji o niewyobrażalnej skali. Piłsudski opisał je jako "ponad ludzką możliwość". Tu znów zacytuję Normana Daviesa: "W momencie otrzymania rozkazu wiele jednostek uczestniczyło w walce, wiele znajdowało się w stanie wyczerpania, po pięciu tygodniach odwrotu. Teraz wymagano od nich oderwania się od nieprzyjaciela, zmiany dowodzenia, pójścia wzdłuż przedpola i zmiany wszystkich linii komunikacyjnych, a wreszcie dotarcia w ciągu pięciu dni na pozycje odległe nieraz o 150 - 300 kilometrów. To, że Piłsudski uznał takie przedsięwzięcie za wykonalne, było jego osobistym aktem wiary. To, że je zasadniczo zrealizowano, było cudem i to cudem w sferze organizacji sztabu i łączności sztabowej, gdzie tak wielu obserwatorów stwierdzało brak kompetencji polskich sił zbrojnych." Tak jak więc widzimy, angielski historyk, skądinąd Walijczyk z pochodzenia, nazywa cudem, prawdziwym cudem to, co nastąpiło wtedy w walkach sierpnia 1920 roku. Na odcinku pod Radzyminem dowodził gen. Józef Haller owiany legendą Błękitnej Armii. Jednym z najlepszych dowódców tam walczących był gen. Latini. W krwawych bojach pod Radzyminem, Zielonką i Ossowem I Armia gen. Franciszka Latnika odparła ataki wroga i 15 sierpnia sama przeszła do działań zaczepnych.
Za moment przełomowy w walkach o Warszawę uważa się atak batalionu Stefana Pogonowskiego pod Wólką Radzymińską przypuszczony z 14 na 15 sierpnia na tyły dywizji rosyjskiej.
Pogonowski poległ na polu chwały, a Rosjanie zaczęli się cofać. Warto przypomnieć mocniej to nazwisko, Pogonowski jest jednym z przodków, krewnych słynnego naukowca - profesora Iwo Cypriana Pogonowskiego - naukowca polonijnego, tak pięknie walczącego o dobre imię Polaków, ostatnio nieraz publikującego na łamach "Naszego Dziennika", a prezentowanego już w jednej z moich nocnych audycji, także w Radiu Maryja. Kilka godzin wcześniej, przed tym atakiem batalionu Stefana Pogonowskiego, w bitwie pod Ossowem, zginął ksiądz Ignacy Skorupka - ksiądz bohater, pełniący posługi kapłańskie na pierwszej linii walki. Nieprzypadkowo ten dzień - 15 sierpnia - uznany został dniem Święta Żołnierza Polskiego. Wcześniej, 14 sierpnia, ofensywę znad Wkry rozpoczęła V Armia gen. Władysława Sikorskiego, wbijając się klinem we front sowiecki. 16 sierpnia ruszyła znad Wieprza Grupa Manewrowa pod dowództwem Naczelnego Wodza i po rozniesieniu tzw. grupy mozyrskiej wojsk sowieckich wyszła na ich tyły gromiąc wojska Tuchaczewskiego. Od tej pory rozpoczął się gwałtowny pościg za uciekającymi wojskami sowieckimi, aż po granice pruskie.
Szczególnym takim elementem tego pościgu było doprowadzenie do ucieczki, do klęski słynnego konnego korpusu Gaja, który przedtem zadał tyle szkód Polakom. 25 sierpnia sowiecki korpus konny Gaja, uchodząc przed Polakami schronił się do Niemiec. Bezpośrednie skutki tej bitwy były oczywiste dla wszystkich. Jak skomentował Norman Davies: "Wojska Tuchaczewskiego uciekały co sił w nogach. Los Rzeczypospolitej Polskiej przestał wisieć na włosku. Z pięciu armii, które 4 lipca wyruszyły na Zachód jedna przestała istnieć, dwie zostały zdziesiątkowane, a dwie poważnie pokiereszowane. Bardzo wiele tysięcy jeńców rosyjskich, strata ponad stu tysięcy ludzi przez Armię Czerwoną, wszystko to spowodowało już fatalną sytuację dla Rosjan." Rosjanie niekiedy próbują usprawiedliwić swoją klęskę pod Warszawą niesubordynacją Budionnego i Stalina - chodziło o to, że tamci uparli się za zdobyciem za wszelką cenę Lwowa, nie śpiesząc z pomocą armii Tuchaczewskiego, ale jest to tylko jedno z wielu wytłumaczeń klęski, o której w decydującej mierze zadecydował bitewny zapał Polaków, ogromny patriotyzm polski, walka o zagrożoną Ojczyznę.
Polska ofensywa postępowała dalej, rozbito przedtem tak niebezpieczną dla Polaków armię konną pod Komarowem koło Zamościa. Może tu warto o tej bitwie wspomnieć osobno, bo w bitwie pod Komarowem doszło, według ocen historyków do największego od 1813 roku, tj. od słynnej Bitwy Narodów pod Lipskiem, boju kawalerii i ostatniego i największego zarazem boju w historii europejskiej. Pierwsza dywizja jazdy płk. Juliusza Rommla, a później wsławionego w 1939 roku przy obronie Warszawy stoczyła całodzienny zwycięski bój z dwoma dywizjami konarmii. Następnego dnia konarmia została rozbita, a resztki jej uszły za Bug. Wśród uciekających, jak przypominał dr Andrzej Leszek Szcześniak, znaleźli się późniejsi marszałkowie ZSRR: Budionny, Dziuleniew, Woroszyłow, Timoszenko, a prawdopodobnie i komisarz frontu Józef Haller. Rosjanie mścili się za to po latach.
Dowodzący polską akcją gen. Stanisław Haller stracony został wiele lat później w Charkowie. Przypomnijmy, że prawdopodobnie to wymordowanie polskich oficerów w Katyniu też było jednym z elementów tej zemsty rosyjskiej za to upokorzenie jakie przeżył Stalin i inni towarzysze uchodząc przed Polakami. Tuchaczewski planował jeszcze podjęcie nowej ofensywy, odtworzenie swoich armii nad Niemnem, ale wszystkie plany mu się rozpierzchły, bo Polacy pierwsi rozpoczęli natarcie 20 września w wielkiej bitwie nad Niemnem.
Zaczęła się ona od stoczenia ciężkiego boju o Grodno, gdy z rejonu Sejn wyszło polskie uderzenie oskrzydlające kierowane przez gen. Rydza-Śmigłego. W wyniku uderzenia zdobyto Lidę i zagrożono tyłom Armii Czerwonej - to znów zadecydowało o losach całej bitwy. Armie sowieckie w popłochu rozpoczęły odwrót, dywizje polskie dotarły do Dźwiny i zajęły Mińsk. 18 października walki ustały, trwały rokowania pokojowe, w których ustalono przypuszczalny przebieg granic. Może jeszcze warto wspomnieć, w kontekście tego wielkiego zwycięstwa polskiego o tych, którzy próbują wyrwać go Polakom, którzy próbują przypisać zwycięstwo będącemu przy polskim sztabie, w roli obserwatora, francuskiego gen. Weyganda. Weygand był od początku w bardzo niekorzystnej sytuacji u Polaków. On, szef sztabu marszałka Focha, naczelnego wodza zwycięskiej Europy, spodziewał się, że w Polsce powitają go same hołdy i wyrazy poważania, ale od początku znalazł się w bardzo trudnej sytuacji - nie miał żadnej odpowiedzi na początkowe pytanie zadane przez Piłsudskiego: "Ile dywizji pan przywiózł nam?" - nie przywiózł ani jednej, nie przywiózł nawet batalionu. Jak to najlepiej komentuje Norman Davies: "Weygand czuł się jak ryba na piasku. Ten człowiek nawykły do wydawania rozkazów znalazł się wśród ludzi, którzy nie mieli ochoty ich wykonywać, ten rzecznik obrony musiał znosić towarzystwo entuzjastów ataku." Potem wspominał, że wojnę w Polsce wygrano wbrew wszelkim wojennym zasadom (tutaj uśmiech profesora J. R. Nowaka).
Weygand wrócił do Francji i sam był zaskoczony, że nagle powitały go tłumy, nagle zrobiono owację. Był pierwszą zdezorientowaną ofiarą oraz głównym beneficjentem krążącej już legendy, że to on, gen. Weygand jest zwycięzcą z Warszawy. Legenda o rzekomym wkładzie Weyganda, decydującym wkładzie, w zwycięstwo pod Warszawą stanowi doskonały przykład zasady - komentował Norman Davies - że w historii mniej ważne jest to, co się naprawdę wydarzyło niż to w co ludzie wierzą, że się wydarzyło. Po zwycięskiej dla Polaków wojnie zawarto traktat pokojowy z Rosją w Rydze. Do najważniejszych jego postanowień należało ustalenie granicy między Polską a Rosją i Ukrainą radziecką; Rosją i Ukraina zobowiązały się do zwrócenia Polsce skarbów kultury zagrabionych przez carat, zwrotu taboru kolejowego, mienia prywatnego oraz do wypłacenia 30 milionów rubli w złocie jako rekompensaty za udział Polski w życiu gospodarczym Rosji - to postanowienie całkowicie złamano, Polsce nie zwrócono skarbów kultury i to nieraz bardzo dużych, przede wszystkim zrabowanych w czasach pierwszych rozbiorów.
Czytałem kiedyś, w jakimś artykule, że jeszcze w latach sześćdziesiątych np. w Rosji były nie rozpakowane skrzynie z książkami z Biblioteki biskupa Załuskiego zagrabionej po latach sześćdziesiątych XVIII wieku. Trzecie: obie strony zrzekły się wzajemnie odszkodowań wojennych, czwarte: obie strony zobowiązały się do wzajemnego poszanowania suwerenności państwowej i powstrzymywania się od jakiejkolwiek ingerencji w sprawy strony drugiej, zwłaszcza od agitacji i propagandy - ten punkt też złamali sowieci.
W efekcie Polska osiągnęła zwycięstwo, ale przegrała koncepcja federacyjna, forsowana przez Piłsudskiego. W czasie rokowań delegacja polska zdominowana przez Narodową Demokrację ze Stanisławem Grabskim zrezygnowała z popierania niezawisłości Ukrainy i wzięto tereny znacznie mniejsze, niż nawet nam oferowali Rosjanie. Kto miał rację w tej sprawie? To znów wymaga dłuższej dyskusji - ja sam bym był bardzo mocno za federacją, ale przyznaję, że były też ogromne zagrożenia w przypadku zrealizowania planu federacyjnego w oparciu o znacznie większe tereny niż te, które dostały się ostatecznie Polsce w pakcie ryskim. To znaczy, z jednej strony nieraz myślałem, jak to byłoby dobrze, gdyby przy Polsce była w formie sfederowanej Ukraina i Białoruś, żeby tworzyły jakiś taki rodzaj Piemontu, mając dużo większe prawa od tych, jakie mieli Ukraińcy w Rosji Sowieckiej, działałyby przyciągająco na Rosję. Ale mogły być też odwrotne skutki. Ja może przypomnę, że w 1918 roku, w listopadzie, Stanisław Grabski, który miał takie wpływy w delegacji polskiej, wtedy przy zawarciu traktatu ryskiego, ten sam Stanisław Grabski opisywał rozmowy z Żydami: "Dlaczego nie powiodły się próby, podejmowane przez Dmowskiego, porozumienia pomiędzy Demokracją Narodową a Żydami?"
Otóż dlatego, że strona żydowska wystąpiła z postulatem, że mogą zgodzić się na współdziałanie z Polakami tylko pod takim warunkiem, że granica Polski będzie na Bugu, albo będzie odpowiadała granicy sprzed pierwszego rozbioru z 1772 roku - dlaczego? Otóż chodziło o to, że około trzy miliony Żydów żyło w Polsce i około trzy miliony Żydów żyło w Rosji i Żydzi chcieli, żeby ich zwarte masy żydowskie znalazły się w jednym kraju: jeśli granica sprzed 1772, to w Polsce, jeśli granica na Bugu, to w przeważającej mierze w Rosji. Jeszcze był inny warunek, że tam, na terenach wschodnich, byłby rodzaj kondominium polsko-żydowskiego. I Polacy, przedstawiciele endecji, bardzo słusznie, nie mogli się zgodzić na tego typu rozwiązanie, bo oznaczałoby to dodatkowe, bardzo wielkie rzesze ludności ukraińskiej, białoruskiej, które by mogły jeszcze bardziej rozmyć narodowościowy charakter Polski, a poza tym mogłoby to się okazać bardzo kosztowne dla przyszłego państwa polskiego. To mówię o tych skomplikowanych, jakże trudnych wyborach, decyzji w owym czasie.
Ale powróćmy do samych efektów zwycięstwa w wojnie sowiecko-polskiej, sławnego Cudu nad Wisłą. Angielski przedstawiciel w Polsce, lord D'Abernon, doceniając efekty tego zwycięstwa powołał się na sławny urywek z książki Gibbona i dodał własny komentarz: "Gdyby Karol Marchel nie zahamował podbojów saraceńskich w bitwie pod Tour, to niewątpliwie wykładano by dziś Koran w uczelniach Oxfordu, a uczniowie staraliby się udowadniać ludności świętość i prawdę objawień Mahometa." - lord D'Abernon komentował: "Gdyby Piłsudski, Weygand w bitwie pod Warszawą nie zdołali powstrzymać tryumfalnego pochodu, to nie tylko chrześcijaństwo doznałoby klęski, lecz i cała cywilizacja Zachodnia znalazłby się w niebezpieczeństwie".
Bitwa pod Tour ocaliła naszych przodków brytyjskich oraz ich galicyjskich sąsiadów od jarzma Koranu, bitwa natomiast pod Warszawą, rzec można śmiało, wybawiła środkową a także częściowo i zachodnią Europę od jeszcze bardziej wywrotowego niebezpieczeństwa, to jest od fanatycznej tyranii sowietów. Zasadnicze znaczenie polskiego zwycięstwa nie ulega najmniejszej wątpliwości: gdyby wojska sowieckie przełamały opór Armii Polskiej, zdobyły Warszawę, wówczas bolszewizm ogarnąłby Europę Środkową, a być może przeniknąłby cały kontynent." Bezpośrednio zyskały na zwycięstwie Polski - dodam tu - kraje bałtyckie. Anastaz Terleskaz, jeden z bardziej znaczących publicystów i polityków litewskich, krytykując kiedyś swoich litewskich rodaków za ciągłe ataki przeciw Polsce, przypomniał między innymi, że gdyby nie zwycięstwo Polski w 1920 roku, to Litwa musiałaby dwadzieścia lat dłużej żyć w rosyjskim jarzmie i przeżyć dwadzieścia lat więcej rusyfikacji, a dla takiego małego narodu to były wprost groźby niewyobrażalne. Zyskały na naszym zwycięstwie Czechy, które, gdyby rozbito Polskę, zmuszono by do kolaboracji, zyskały Węgry, gdzie groził ponowny nawrót Republiki, Rad antynarodowej i antykościelnej. Obawiano się ciągle, że dojdzie do powrotu Beli Kuna, komunistycznego dyktatora. Ja muszę powiedzieć, że jest to sprawa ogromnie ciekawa. Zajmując się Węgrami, w pewnym momencie zorientowałem się, że u wpływowych węgierskich komunistów starych pokoleń istnieje ogromnie silna niechęć do Polski. Szukając tego źródeł najczęściej natykałem się na to, że nie mogli znieść pamięci, jak triumf Polski uniemożliwił ich powrót, ich - komunistów powrót triumfalny obok zwycięskiej armii sowieckiej, do Węgier. Myślę, że przy tych sprawach historii roku 1920 zbyt często powtarzają się spory o to, czyj rozkaz, czyj plan zadecydował. To są ciągle pochodne sporów czy większy był Dmowski czy Piłsudski i w rezultacie rzutuje to na stosunek. Piłsudski lub Rozwadowski... Ja jestem przeciwko tego typom niechęciom.
Nie te rzeczy, nie te konflikty są najważniejsze. Trzeba badać historię i podawać dokładne konkretne fakty, ale przy ocenie różnych wielkich osób z polskiej historii trzeba pamiętać o całości ich życiorysu. Dla mnie Piłsudski to nie jest tylko rok 1920, to nie jest tylko jego działalność w przeszłości, wcześniejsza, to jest także np. rok 1933, kiedy wystąpił z projektem wojny prewencyjnej przeciwko Niemcom, projektem, o którym angielski wiceminister spraw zagranicznych napisał, że gdyby przyjęto projekt przenikliwego Polaka to w wojnie przeciwko Niemcom zginęłoby nie 30 milionów ale 30 tysięcy osób. Także wiele spraw składa się na ocenę, jak wybity był dany polityk. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że wielkimi Polakami był zarówno Piłsudski jak i Dmowski, Witos jak i Korfanty, czy Eugeniusz Kwiatkowski, czy Władysław Grabski. Wtedy Polska, Druga Rzeczpospolita znalazła na swoje szczęście tak liczne wybitne postacie, jeszcze można było dodać wiele niewymienionych. Wtedy znalazła i dzięki temu mogła tak wiele zrobić.
Dzisiaj, w kilkanaście lat po zmianach 1989 roku widzimy, jaką katastrofą Polski w ostatnich latach jest to, że nie postawiła na swoim czele żadnego z tak wielkich ludzi, że nasze pseudo-elity wydały zbyt wielką ilość gnomów, ludzi którzy nie potrafią kontynuować tych pięknych, wspaniałych tradycji elit polskich z okresu po 1918 roku. I dlatego tak ważne jest przypominanie zasług tamtych elit i znaczenia tych jakże pięknych tradycji ówczesnych czynów bojowych, zapewnienia Polsce granic w tak trudnej ówczesnej sytuacji, poprzez uparty i konsekwentny bój i heroizm całego Narodu. Dziękuję bardzo.
o. Jacek Cydzik CSsR: I my dziękujemy. To wykład pana prof. Jerzego Roberta Nowaka...