Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Zapoznaj się z polityką prywatności.

1918 - 1920

Moderatorzy: Staszek, Moderatorzy

1918 - 1920

Postprzez Staszek » 15 sie 2006, o 10:33

Dziś - 15 sierpnia - nie będę opisywał wielkich bitew, małych potyczek. Chcę przytoczyć list ułana. List z frontu napisany w sierpniu 1920 roku. Nie sposób wczuć się w tamte dni, w przeżycia zwykłych, młodych ludzi obarczonych tym co widzieli dookoła. A widzieli zabitych, okaleczonych swoich kolegów i wszystkie cierpienia z wojną związane. Jedni trwali bo musieli, inni bo tak nakazywało im sumienie, serce i poczucie obowiązku. Wszystkim im jestem wdzięczny i z wszystkich zawsze dumny!!!

Las pod Brodami 5 VIII 1920


Kochani Rodzice
Jestem w tej chwili tak zmęczony, że nie mogę bardzo myśli zebrać – nie wiem od czego zacząć – tyle nocy nieprzespanych, ciągle ten huk i terkot.
Wyglądamy wszyscy jak prorocy – wychudli, obrośnięci, niewyspani.
Co ja bym dał, żeby tak w tej chwili znaleźć się w Kielcach.
Parę dni temu, w bitwie pod Mikołajowem, na naszym prawym skrzydle, bolszewicy rozbili szwadron 11 pułku ułanów i zarąbany został Lolek Garbiński (…) dostał szablą w skroń. Tak ludzie giną jak muchy. Najgorsza rzecz z rannymi – do kolei 100 km, upał, automobili nie ma, podwód również. Mój gródecki bezpośredni dowódca pchor. Bogusławski (…) urwał mu granat stopę, w dwa dni umarł na zakażenie (…)
Zdobywamy Łopatyn o godzinie 11 w nocy – rozkwaterowani zasypiamy, konie rozsiodłane – naraz odzywa się z 10 kulomiotów ze wszystkich stron, z każdego ogródka strzały, ledwie że prawie bez strat wycofaliśmy się – całą noc staliśmy w ławach naokoło miasta gotowi do szarży, a później do południa znowu zdobywaliśmy ten sam Łopatyn – od południa przez trzy godziny w pieszym szyku zdobywaliśmy most na Styrze – trzy razy mieliśmy most w rękach i dopiero za czwartym razem na stałe – całą noc w pogotowiu, aby go utrzymać itd., itd., i tak co dzień, co dzień, co dzień po kilku ubywa z szeregu.
Każą iść konie czyścić.
Całuję rączki Kochanym Rodzicom, proszę nie zapomnieć o mnie i Braci uściskać (…).
Kochający syn Kazik.
Avatar użytkownika
Staszek
Ułan VI
Ułan VI
 
Posty: 169
Dołączył(a): 4 cze 2006, o 23:26
Lokalizacja: Ułan Księcia Józefa

Postprzez pulkownik » 15 sie 2006, o 13:00

POLECAM KSIĄŻKĘ !

Ułańskie wspomnienia z roku 1920
Jan Fudakowski
www.kul.lublin.pl/ksiegarnia/autor/fudakowski.html
pulkownik
Ułan VI
Ułan VI
 
Posty: 615
Dołączył(a): 4 sie 2006, o 18:22
Lokalizacja: Komarów

Zagon na Koziatyn

Postprzez Staszek » 30 sie 2006, o 22:53

Avatar użytkownika
Staszek
Ułan VI
Ułan VI
 
Posty: 169
Dołączył(a): 4 cze 2006, o 23:26
Lokalizacja: Ułan Księcia Józefa

Postprzez janusz8pu » 22 lut 2007, o 11:22

Warto przeczytać.

Prof. Jerzy Robert Nowak

o. J. Dzisiaj rocznica CUDU NAD WISŁĄ, uroczystość WNIEBOWZIĘCIA NMP, to także z uwagi na tę wygraną zwycięską bitwę, która ochroniła Polskę i Europę przed nawałem bolszewickiego komunizmu. Ten dzień jest także świętem narodowym Wojska Polskiego. Dzisiaj rozmawiamy o tych właśnie wydarzeniach historycznych. O wprowadzenie w temat poprosiliśmy pana profesora Jerzego Roberta Nowaka. Tematem naszych rozmów jest właśnie rocznica CUDU NAD WISŁĄ.

p. prof. J. R. N.: Będę mówił dzisiaj o historii Cudu nad Wisłą i wojnie polsko-sowieckiej 1919-1920 r. Przypominanie tradycji wojny polsko-sowieckiej w 1919-1920r. i słynnego Cudu nad Wisłą 15 sierpnia 1920 r. ma bardzo duże znaczenie pod wielorakimi względami. Z jednej strony jako pamięć bohaterskiego wielkiego zrywu ogólnonarodowego, który zapobiegł już wtedy bolszewizacji Polski i wielkiej części Europy, z drugiej zaś strony przypominanie prawdy o tamtych wielkich dniach, stanowi bardzo ważną część wciąż toczonej bitwy o pamięć. Bitwy o ostateczne wyeliminowanie skutków dziesięcioleci fałszowania i poniżania narodowej historii w dobie komunistycznego PRL, kiedy to przedstawiano wojnę polsko-sowiecką lat 1919-1920 jako rzekomy skutek polskich grabieżczych, imperialnych planów wobec Rosji Sowieckiej, realizowanych przez marszałka Józefa Piłsudskiego. Kiedy w Polsce wydawano tak plugawe książki, jak książka Stefana Ruskiego ,,Zmowa grabieżców. Awantura Piłsudskiego w 1920 r.", kiedy przez wiele lat przedstawianie postaci wodza Armii Polskiej w 1920 r. marszałka Józefa Piłsudskiego, było zmonopolizowane przez partyjnego historyka - oczerniacza, profesora Andrzeja Garlickiego.
Przypomnę tu jeszcze raz słynną najkrótszą recenzję, jaką napisał na temat metod Garlickiego, tego komunistycznego fałszerza historii, profesor Jędrzejewicz z New York. Otóż wysłał on list do profesora Garlickiego w takich słowach: "Szanowny Panie Profesorze, z obrzydzeniem odłożyłem kolejną pana książkę o Piłsudskim." Naszą walkę o pamięć trzeba wciąż kontynuować, bo fałszerze historii w stylu Garlickiego dalej próbują zatruwać umysły naszej młodzieży i wydają szkaradne, pełne fałszu podręczniki zajmując wysokie wpływowe funkcje w życiu naukowym. Cóż, u nas niestety, nie przeprowadzono weryfikacji historyków. W tych warunkach tenże Garlicki mógł być kilkakrotnie dziekanem Wydziału Historii na Uniwersytecie Warszawskim po 1989 r. i przypomnijmy, bo to jest szczególnie ważne ostrzeżenie, na 2 tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego. Jeśli chcemy zadbać o to, by nasze dzieci prawdziwe materiały o Cudzie nad Wisłą, o wojnie polsko-sowieckiej 1919-1920 r. i o tylu innych faktach, to muszą strzec się właśnie niektórych podręczników, takich jak Garlickiego. W księgarniach naszych ciągle bowiem można znaleźć pełne fałszu podręczniki tego oczerniacza Polaków i Kościoła katolickiego, winnego kłamstwa oświęcimskiego. Garlicki pisał między innymi o ilości zamordowanych w Oświęcimiu Cyganów i Żydów, ani słowem nie wspomniał natomiast o tym, że w Oświęcimiu zginęło wiele dziesiątek tysięcy Polaków. Przypomnę, że w podręczniku Garlickiego dostępnym w księgarniach, dalej w najlepsze teraz na początku XXI wieku, w kilkanaście lat po odzyskaniu niepodległości Polski, figurują najskrajniejsze fałsze komunistycznego chowu o polskiej wojnie z sowietami 1920 r.

Pisze się o rzekomej polskiej agresji na Rosję Sowiecką. Polskę obciąża się odpowiedzialnością za rozpoczęcie działań militarnych z Rosją Sowiecką. O stylistyce jakiej jeszcze dziś używa stary, partyjny historyk Garlicki najlepiej świadczy oto taki fragment wydanego parę lat temu jego podręcznika ,,Historia 1815-1939", ,,Polska i świat o roku 1920", gdy pisze na stronie 272: "Grasowały tam oddziały białych Rosjan, którymi dowodził generał Antoni Denikin, oddziały polskie, a także anarchiści, dezerterzy i zwykli bandyci." Czy rzeczywiście oddziały polskie grasowały? Dlaczego Garlicki nie używa określenia "grasowały" wobec wojsk bolszewickich, których grabieżcze wyczyny jakże wymownie uwiecznił sowiecki żołnierz Budionnego pisarz Izaak Babel i takie podręczniki ciągle mamy.
Dlatego dalej tak ważna jest nasza bitwa o pamięć, o prostowanie fałszerstw, i tu szczególna może być właśnie i jest rola Radia Maryja. Spojrzałem dzisiaj na programy telewizyjne. Ile w nich jest mowy o wojnie 1919-1920 r., o Cudzie nad Wisłą w rocznicę tak wielką, tak ważną dla Polaków? Cóż się okazało? W programie pierwszym, w święto, tylko o 7.00 rano. Ile osób może oglądać taki program o 7.00 rano w święto, w programie 2 w ogóle nic, było coś w programie 3 bardzo mało oglądanym i w Telewizji Polonia owszem kilka razy, ale to jest parę procent oglądalności. Nie było żadnych, żadnych dosłownie programów, nie ma nic zaznaczone o tej tak ważnej rocznicy. Ani w Telewizji TVN, ani w Telewizji Polsat, i te telewizje są polskimi? No, chyba z nazwy, ale zdumiało i zaszokowało mnie coś innego. Ja nie znalazłem żadnego programu o tak ważnej rocznicy w Telewizji Puls. No, to są naprawdę zdumiewające nieporozumienia, a potem mamy tego typu wielkie zaniedbania wiedzy naszych młodych ludzi, uczniów i studentów o historii Polski. Dlatego tak ważne jest to, co robi Radio Maryja dla naszej bitwy o pamięć.

Przechodząc do konkretnych wydarzeń, ówczesnych spraw wojny polsko-bolszewickiej, muszę zwrócić uwagę najpierw na rzecz szczególnie ważną. Mówiąc o ówczesnej wojnie polsko-bolszewickiej należy przede wszystkim zacząć od uwagi o konieczności wypierania niezgodnego z prawdą historyczną nazewnictwa, zwrotu o wojnie 1920 r. Używano tego zwrotu o wojnie 20 roku w PRL, gdy wmawiano, że wojna Polski z Rosją Sowiecką zaczęła się rzekomo dopiero w kwietniu 1920 r. od rzekomej polskiej napaści na pokojową jakoby i oferującą nam jakoby jak najlepsze granice Rosję Sowiecką, że zaczęła się od tzw. wyprawy kijowskiej Piłsudskiego. W rzeczywistości, wojna polsko-sowiecka trwała z różnymi przerwami trwała 2 lata 1919 i 1920. Już 12 stycznia 1919 r. dowództwo sowieckiej Armii Czerwonej wydało swoim wojskom rozkaz przejścia do drugiej fazy czerwonego marszu na Zachód, to jest wykonania tajnego sowieckiego planu operacja "Wisła" i to są fakty, które są udokumentowane. Można zajrzeć do zagranicznych historyków w tej sprawie do choćby słynnego Normana Davisa. Celem tej operacji miało być, po przejściu przez Polskę, udzielenie pomocy rewolucji komunistycznej w Niemczech, na którą w Rosji Sowieckiej szczególnie liczono.
Już w początkach grudnia 1918 r., a więc jeszcze przed tym planem czerwonego marszu, operacją "Wisła" doszło do pierwszych starć polsko-sowieckich. Maszerujące wówczas na Zachód przez Białoruś jednostki Armii Czerwonej zderzyły się z oddziałami polskiej samoobrony w regionie Mińska i Słupska. Na początku potyczki te były korzystne dla Sowietów. Na przełomie grudnia 1918 i stycznia 1919 r. sowieckie odziały przełamały opór oddziałów samoobrony polskiej w Święcianach-Niewidzie. 5 stycznia 1919 r., po trzydniowych ciężkich walkach, Sowieci zmusili do wycofania się wojska polskiego z Wilna. Sytuację oddziałów polskich walczących z ofensywą Armii Czerwonej poważnie utrudniał fakt, że w tym czasie powstające w ogniu walk o granice państwo polskie musiało toczyć bój wobec wielostronnych zagrożeń. Przypomnę tu tylko, że w Wielkopolsce w tym właśnie czasie doszło do niemieckiego natarcia, że zamieszkały głównie przez Polaków Śląsk Cieszyński został zdradziecko zajęty przez wojska czeskie, że w Małopolsce wschodniej nasilały się wówczas krwawe walki Polaków z Ukraińcami galicyjskimi, a na Wołyniu z wojskami Ukrainy nadnieprzańskiej.

Pomimo tylu zagrożeń oddziały polskie w końcu przegrupowały się na wschodzie i stworzyły bardziej skuteczny front przeciw Bolszewikom. 14 lutego 1919 r. niewielki oddział polski odbił z rąk Bolszewików miasteczko Berezę Kartuską, biorąc do niewoli wielu jeńców. W tym czasie w Rosji bolszewickiej nasilały się nadzieje na rychłe przejście do ofensywy komunistycznej dla opanowania całej środkowej i zachodniej Europy. Przypomnę, że 23 marca 1919 r. uzyskano tu wielki sukces. Proklamowano na Węgrzech krótkotrwałą, jak się później okazało 133 dniową komunistyczną Węgierską Republikę Rad, która zresztą na długo, na dziesięciolecia skompromitowała komunizm, ale wtedy była poważnym zagrożeniem. Niedługo po tym, w kwietniu 1919 r. ustanowiono rządy komunistyczne w Bawarii. Naczelnik państwa, Józef Piłsudski, nie zamierzał czekać na sowieckie uderzenie przeciwko centralnej Polsce i 16 kwietnia 1919 r. rozpoczął polskie natarcie na Lidę, Nowogródek, Baranowicze, Wilno. Już po kilku dniach walki udało się z nich wyprzeć Armię Czerwoną. Szczególnie gorące przyjęcie spotkało Józefa Piłsudskiego w zamieszkałym przez większości Polaków Wilnie. Głosząc idee federacji, Piłsudski wydał w Wilnie odezwę do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, w którym między innymi apelował: "Na tej ziemi musi zapanować swoboda, chcę wam dać możność rozwiązywania spraw wewnętrznych, narodowościowych i wyznaniowych, tak jak sami sobie życzyć będziecie." Dywizje generała Edwarda Śmigłego-Rydza rozbiły, podjęte na rozkaz Lenina, przeciwnatarcie bolszewickie na Wilno. Zajęto dalsze znaczące obszary kresowe do momentu zakończenia polskiej ofensywy we wrześniu 1919 roku. W październiku 1919 roku zwycięsko odparto kolejną próbę ofensywy sowieckiej między Dźwiną a Berezyną i doszło na długo do wstrzymania wzajemnych walk.

A teraz się dowiecie o sprawie, która wywołuje duże spory po dziś dzień wśród historyków. W tym czasie bowiem wysunięta została wobec Piłsudskiego propozycja ze strony dowódcy Białej Armii, Denikina, żeby wspólnie uderzyć na Armię Czerwoną. Piłsudski nie przyjął jednak tej propozycji, bojąc się, że biali Denikina głosząc hasło niepodzielnej Rosji będą w końcu jeszcze groźniejszym dla Polski, niż bolszewicy. Z punktu widzenia zagrożeń, jakie potem przyniósł bolszewizm, niektórzy zastanawiają się, czy nie należało pójść z Denikinem, czy jednak nie doprowadzić w ten sposób wspólnie do upadku bolszewizmu? Tyle, że Polska budziła się na niepodległość. Rosja-biała Rosja, gdyby wygrała, to miałaby tym większe poparcie krajów Zachodu. Francja w takich wszelkich sporach terytorialnych, ewentualnie Polska -Rosja, poparłaby Rosję, nie mówiąc o Anglii kierowanej przez szczególnie antypolskiego premiera Lloyda George'a. Ale mówię, sprawa jest bardzo dyskusyjna, do oceny. Teraz, w tyle dziesięcioleci po tym, mogą być nieraz uznawane za gdybanie. Piłsudski chciał szukać i szukał gorączkowo sojuszników dla Polski, ale nie w żadnych białych siłach rosyjskich, lecz wśród narodów, które przedtem, tak jak Polska jęczała pod rosyjskim butem, współdziała z Finlandią przewodzoną przez zdecydowanie antykomunistycznego prezydenta. Ten kraj był mały i odległy.
Doprowadził Piłsudski do otwartego militarnego współdziałania z Łotwą. Wojska Polskie były tą siłą, która w decydującej mierze rozstrzygnęła o odbiciu z rąk sowieckich ważnego umocnionego miasta Dyneburga. Polacy przekazali odbite miasto w ręce łotewskie, co jeszcze bardziej umocniło współdziałanie obu krajów. Szukając sojuszników przeciw bolszewikom na początku lutego 1920 roku, Piłsudski wysłał nawet swego posła Tytusa Filipowicza, do tak odległej, ale tradycyjnie propolskiej Gruzji. W tym czasie jednak już okazało się, że rządy mienszewickie w Gruzji i w innych krajach Kaukazkich są już same w stanie ogromnego zagrożenia i tylko walczą o przetrwanie. Warto dodać tutaj o ważnej sile wspierającej polską walkę o kresy z bolszewikami, o konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej POW, działającej od 1914 roku. Peowiacy mieli najsilniejsze odziały na południu, na Ukrainie, często działające na tyłach armii sowieckiej i wyróżniali się w umiejętnościach gromadzenia materiałów wywiadowczych. Próbowano równocześnie prowadzić pokojowe rozmowy z bolszewikami.

Nie przyniosły one jednak żadnego sukcesu ze względu na dwulicowość Rosji Sowieckiej. Bolszewicy gotowi byli na porozumienie i nawet spore ustępstwa wobec Polaków tylko tak długo, jak czuli się zagrożeni przez armię Denikina. Po sukcesie w walkach z Denikinem i odebraniu mu Kijowa bolszewicy natychmiast zerwali rokowania z Polakami. Sowiecki komisarz spraw wojskowych, osławiony Lew Trocki, zapowiedział, że jak tylko skończy z Denikinem, rzuci się na burżuazyjną Polskę i rychło ją zmiażdży. 10 marca 1920 roku naczelny dowódca armii czerwonej Sergiej Kamieniew zatwierdził opracowany przez pułkownika Szaposznikowa plan bolszewickiego najazdu na Europę. Dochodziło do ogromnej koncentracji wojsk sowieckich przeciw Polsce na froncie zachodnim, południowo-wschodnim. Od stycznia do połowy kwietnia 1920 roku siły bolszewickie na froncie zachodnim, a więc tym wymierzonym przede wszystkim przeciw Polsce, wzrosły aż pięciokrotnie.
Wbrew kłamstwom różnych komunistycznych i postkomunistycznych historyków typu Garlickiego, obciążających Polskę winą za działania wojenne między Polską a Rosją Sowiecką, obiektywni historycy zagraniczni jednoznacznie wskazują na to, jak Rosjanie nasilali wiosną 1920 roku przygotowania do decydującej napaści na Polskę. Najwybitniejszy zagraniczny znawca dziejów Polski, prof. Norman Davies pisał w słynnym ,,Bożym igrzysku": Armia Czerwona zaczęła formować nad brzegami Berezyny potężne siły ofensywne złożone z 700 tysięcy żołnierzy. 10 marca dowództwo sowieckie dało rozkaz rozpoczęcia wielkiej ofensywy na Zachód. Głównodowodzącym został gen. Michał Tuchaczewski, ale Piłsudski zdławił tę próbę w zarodku. Ostry atak rozpoczęty 24 kwietnia, odważny marsz na Kijów oraz zaciekłe walki nad Berezyną opóźniły pochód wojsk sowieckich". Tyle prof. Norman Davies. Trudno się z nim nie zgodzić w tej sprawie. Piłsudski rzeczywiście obawiał się potężnego ataku sowieckiego. W oparciu o materiały wywiadowcze wiedział jednak dobrze również, że pełna gotowość Armii Czerwonej do uderzenia na Zachód nastąpi dopiero w lipcu 1920 roku. Postanowił uprzedzić sowieckie natarcie. Jak sam wyraził to Piłsudski typową dlań lapidarnością: "Polska musi przygotować się do trzaśnięcia po łapach, dopóki te łapy są jeszcze słabe". W tym samym czasie przygotowując się do boju dla izolowania Polski sowieci rozwinęli niezwykle szeroką, rozwiniętą działalność propagandową w świecie pod hasłem: "Ręce precz od Rosji". Coraz silniejszą działalność rozwinęły w tym kierunku agentury sowieckie działające na Zachodzie Europy i w Stanach Zjednoczonych. Warto tu przypomnieć, że ojciec znanego redaktora "Gazety Wyborczej" Dawida Warszawskiego Geberta, Bolesław Gebert - jeden z czołowych niegdyś działaczy Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych, chwalił się w wydanej w Polsce w latach osiemdziesiątych książce, jak to on prowadził w 1929 roku udaną, skuteczną akcję dywersyjną wśród Polonii, aby zniechęcić ją do zbierania pomocy finansowej dla zagrożonej Polski.

W kwietniu 1920 r. naczelnik państwa Józef Piłsudski ostatecznie podjął uderzenie wyprzedzające wojska sowieckie. 25 kwietnia 1920 r. wojsko polskie pod dowództwem Piłsudskiego rozpoczęło ofensywę w kierunku Kijowa. Jak akcentował doktor Leszek Szcześniak w świetnie napisanej historii Polski lat 1918-1939, politycznym celem ofensywy polskiej było odtworzenie niepodległego Państwa Ukraińskiego oddzielającego Polskę od Rosji. Celem militarnym zaś uderzenie wyprzedzające, aby rozbić południowe zgrupowanie armii sowieckiej, nim będzie ono gotowe do ataku, a później przerzucić wojska na front białoruski. Armii gen. Rydza Śmigłego udało się bardzo szybko, bo już 7 maja 1920 r. zająć Kijów, gdzie rozpoczął działalność rząd sprzymierzonej z Polską Ukraińskiej Republiki Ludowej i gdzie osadzono garnizon ukraiński. Szybko okazało się jednak, że wojskowy sukces Polski był połowiczny. Armie bolszewickie zdołały uchylić się od decydującego starcia, unikając rozbicia.
Zupełnym fiaskiem okazały się, niestety, cele polityczne. Sojusznik Polsk, przywódca ukraiński ataman Szymon Petlura nie miał, jak się okazało, większego wsparcia na Ukrainie. Ukraińcy nie byli, niestety, przygotowani wówczas do niepodległości. To właśnie jest ta wielka różnica z Polską. U nas, w przeciwieństwie do Ukraińców, nie nastąpiła rusyfikacja elit. Przeszkodziły w tym efektywnie przede wszystkim powstania. Niestety, elity w centralnej Ukrainie, w środkowej Ukrainie, na wschodzie były wyraźnie zrusyfikowane i nieprzygotowane do skorzystania z tej wielkiej szansy na niepodległość, jaką miały w 1920 roku. Najdojrzalsi do niepodległości byli Ukraińcy zachodni, w regionie Lwowa, ale ich dążenia do niepodległości zderzyły się z Polakami. Za tę niedojrzałość do niepodległości Ukraińcy ciężko zapłacili. Zapłacili strasznymi rządami bolszewickimi, głodem na Ukrainie, który kosztował ich 7-8 mln ofiar w latach trzydziestych.
Jacek Kuroń w swoim skrajnie antypolskim tekście publikowanym 1,5 miesiąca temu w "Gazecie Wyborczej" oskarżał, że Polacy jakoby zdradzili Ukraińców rezygnując przez zawarcie traktatu ryskiego z dalszego wspierania Ukraińców. Nieprawda, to nie Polacy zdradzili Ukraińców w 1920-21 roku. To Ukraińcy sami zdradzili wówczas siebie nie będąc przygotowani duchowo do walki o swą własną niepodległość. Tracą szansę jaką mieli do walki obok Polaków przeciwko bolszewikom. Bolszewicy wobec ofensywy polskiej, postanowili sięgnąć do wszelkich rezerw, nawet do wykorzystania byłych oficerów armii carskiej, dotąd maltretowanych przez nich i rozstrzeliwanych. W imieniu bolszewików były wódz naczelny armii carskiej, za jej zgodą gen. Brusiłow wystąpił z apelem do swych dawnych carskich oficerów, aby nie szczędząc życia walczyli, aby bronić drogiej nam Rosji i nie dopuścić do jej uszczuplenia na rzecz Polski. Na jego wezwanie do armii bolszewickiej walczącej z Polską ruszyło 40 tys. byłych oficerów carskich. Pod koniec maja 1920 r. Rosjanie rozpoczęli kontrofensywę przeciw wojskom polskim. Szczególną rolę odegrała w niej niezwykle okrutna w swych działaniach Pierwsza Armia Konna kierowana przez półanalfabetę Siemiona Budionnego. Barbarzyńskie mordy i gwałty popełniane przez tą armię tworzyły wokół niej powszechną aurę strachu.

Jak pisał Norman Davies o żołnierzach konnych armii Budionnego: "W oczach Polaków stanowili nowe w cielenie hord Dżingis Chana". Żołnierze Budionnego palili szpitale z rannymi, wycinali w pień jeńców, nie znali żadnej litości." Watahy tej 16-tysiecznej armii zdołały znaleźć lukę w polskiej obronie i przedostać się na polskie tyły. W tej sytuacji gen. Rydz-Śmigły zdecydował się na opuszczenie Kijowa, aby dopaść i zniszczyć konarmię, co było czymś niezmiernie trudnym ze względu na niezwykłą ruchliwość armii Budionnego. Warto tu przypomnieć, że dowodzący oddziałami o sile 16 tysięcy szabel Budionny marzył o stworzeniu konnicy w sile dawnej kawalerii carskiej. Armia carska dysponowała 40 dywizjami jazdy, czyli w sumie 300 (trzystu) tysiącami szabel. "Gdybym miał te trzysta tysięcy szabel - marzył kiedyś Budionny - przeorałbym całą Polskę, a przed końcem lata kopyta naszych koni zadudniłyby na placach Paryża."
W końcu czerwca 1920 roku dowództwo Armii Czerwonej na froncie zachodnim zdecydowało o podjęciu decydującej ofensywy przeciw Polsce. W rozkazie dziennym z 2 lipca 1920 roku dowódca armii sowieckiej, gen. Tuchaczewski, tak wyjaśniał główne cele ofensywy sowieckiej przeciw Polsce - warto pamiętać o tych zdaniach pokazujących jak sowieci traktowali Polaków, otóż dokładne stwierdzenia Tuchaczewskiego: - "Armia spod czerwonego sztandaru i armia łupieżczego białego orła stają twarz w twarz w śmiertelnym pojedynku. Ponad martwym ciałem białej Polski jaśnieje droga ku ogólnoświatowej pożodze." Na szczęście ciało białej Polski nie okazało się martwe i nie doszło do ogólnoświatowej pożogi. 4 lipca zaczęła się decydująca sowiecka ofensywa przeciw Polsce.
Polacy musieli wycofać się z Mińska, bolszewicy zajęli też Wilno, przy pomocy Litwinów, którzy uderzyli na tyły broniących miasto wojsk polskich. Czerwona Armia zdobyła Grodno, Białystok, Bielsk. W Białymstoku zatrzymał się tymczasowy rząd prosowiecki - taki rząd zdrajców-targowiczan z Marchlewskim, Tonem, Dzierżyńskim, Józefem Unszlichtem, bratem skądinąd wybitnego polskiego patrioty Juliana Unszlichta. Warto dodać jednak, że konsekwentnie po stronie Polaków działały białoruskie oddziały gen. Stanisława Bułak-Białachowicza, które występowały pod oficjalną nazwą Białoruskiej Armii Narodowej. Zagrożenie Polski było wtedy jednak straszne. Piłsudki tak scharakteryzował swoje ówczesne wrażenia, naprawdę przygnębiające na widok ataku sowieckiego: "Ten nieustanny, robaczkowy ruch większej ilości nieprzyjaciela, przerywany od czasu do czasu jak gdyby skokami, ruch trwający tygodnie, sprawia wrażenie czegoś nieodpartego, nasuwającego się jak jakaś ciężka potworna chmura, dla której przegrody się nie znajdzie. Jest w tym coś beznadziejnego, łamiącego wewnętrzne wartości człowieka i tłumu. Pod wrażeniem tej nasuwającej się chmury gradowej łamało się państwo, chwiały się charaktery, miękły serca żołnierzy.

Dla naszej polskiej strony, pod wpływem wydarzeń wytwarzał się coraz wyraźniej i coraz jaśniej poza frontem zewnętrznym front wewnętrzny." Na szczęście, jak się okazało, duch żołnierzy i duch obywateli nie załamał się na trwałe. Wraz z wkroczeniem Rosjan na tereny bliższe Warszawie, opór Polski coraz bardziej się potęgował - opór Polski samotnej, Polski zagrożonej. W tych trudnych chwilach okazało się, że nie możemy liczyć na żadną skuteczną pomoc Zachodu, poza przysłaniem misji wojskowych, w tym gen. Weyganda z Francji. Alianci zdecydowali, że nie udzielą bezpośredniej pomocy Polakom. Najbardziej wrogo zachowywał się premier Anglii Lloyd George - nasz przeciwnik już w czasie konferencji pokojowej w Wersalu, korzystający z porad ogromnie antypolskiego doradcy, Żyda z Polski, Namiera. Jedyna faktyczna, acz bardzo niewielka pomoc zbrojna, to byli lotnicy amerykańscy - eskadra Kościuszko, dowodzona przez mjr Fanteleroya. Chcieli pomóc nam Węgrzy, którymi kierował wtedy, był przywódcą kraju przez całe dziesięciolecia, admirał Horty, bardzo propolsko nastawiony. Chcieli posłać nawet oddziały zbrojne, ale nie zgodzili się na to Czesi - konsekwentnie niechętnie do Polski nastawieni, krótkowzroczni - bo przecież jakby Polska upadła, to by bardzo szybko też połknięto Czechy. Masaryk i Benesz, ówcześni przywódcy czescy - prezydent Masaryk i późniejszy prezydent Benesz - wręcz mówili przedstawicielom aliantów, żeby się nie angażowali w pomoc Polsce, bo Polska i tak upadnie. Cieszyli się z ataku sowieckiego na Polskę, z postępów ofensywy sowieckiej, Niemcy. Zapobiegali tranzytowi materiałów wojskowych dla polski, blokowali ten tranzyt przez ich tereny. Doszło do strajku portowców w Gdańsku, blokującego wyładowanie sprzętu wojskowego dla Polski. Ale było coś jeszcze gorszego: doszło do tajnych rokowań sowieckich i niemieckich w Berlinie, gdzie już projektowano rozbiór Polski, jako wstęp do obalenia Traktatu Wersalskiego. 13 sierpnia 1920 roku władze sowieckie przekazały Niemcom zdobyte na Polakach Działdowo.
Po ogłoszeniu fałszywej informacji o upadku Warszawy 16 sierpnia, w Gliwicach doszło do wielkiej manifestacji tłumu Niemców wyrażających radość z okazji zwycięstwa sowietów. Sowieci po zwycięstwach nad Polską, pewni siebie, chcieli nam podyktować druzgocące warunki pokojowe. Przedstawił je przewodniczący delegacji sowieckiej w Anglii - Kamieniew. Warunki te przewidywały: granicę na linii Curzona polsko-sowiecką, redukcja polskiej armii, uzbrojenie w Polsce milicji ludowej przez Armię Czerwoną - już można przewidywać, jak by to wyglądało - ponowny transport wszelkich transportów sowieckich prze Polskę. Premier Anglii Lloyd George poparł warunki sowieckie jako uzasadnione i poparł je parlament angielski. Widzimy więc do jakiego stopnia Polska była osamotniona. Dowódca armii sowieckiej planował uderzyć na Warszawę od frontu 12 sierpnia. Liczono na całkowitą demoralizację ciągle uchodzących wojsk polskich.
Nie doceniono narastającej siły oporu.

Angielski obserwator sytuacji w Polsce, lord D'Abernon, był zaskoczony w swoich obserwacjach sytuacją w Polsce, właśnie wtedy, pomimo tylu niepowodzeń na frontach. 26 lipca 1920 roku odnotował: "Nie przestaję zdumiewać się nad brakiem paniki, nad brakiem jakiegokolwiek zaniepokojenia." 27 lipca: "Prezes Rady Ministrów, gospodarz wiejski (tu chodzi o Witosa), wyjechał dzisiaj zbierać swoje zboże z pola, nikt w tym nie widzi nic nadzwyczajnego." 3 sierpnia: "Zwiedziłem wczoraj północne okolice Warszawy, którymi biegnie droga na odwrót. Spodziewałem się ujrzeć na tej drodze oddziały wojsk i pociągi z amunicją i uciekinierów, ruch jednakże był niewielki. Ludność tutejsza była świadkiem tylu inwazji, że przestała po prostu zwracać uwagę." 13 sierpnia: "Brak wszelkiej paniki wśród szerokich mas ludności jest wprost niezwykły. Wyższe warstwy społeczeństwa opuściły już miasto, pozostawiając w wielu wypadkach swe zbiory malarskie i inne kosztowności na opiece władz muzealnych. Warszawa tylekroć była już okupowana przez obce wojska, że grożące jej dzisiaj niebezpieczeństwo nie wywołuje wśród mieszkańców ani podniecenia, ani paniki spotykanej w miastach, które nie doświadczały jeszcze zbrojnych, nieprzyjacielskich podbojów." Co najważniejsze jednak: wraz z zbliżaniem się wojsk sowieckich w stronę Warszawy coraz bardziej narastał opór. Ludzie byli świadomi, czym może grozić kolejne podporządkowanie, podbicie przez Rosję. Nie ważne, że była to Rosja sowiecka, zbyt dobrze pamiętano inną Rosję i Naród stawał w ogromnym stopniu do walki. Zawiodły nadzieje sowietów na wywołanie buntu przeciwko władzy ze strony robotników. Właśnie Polska Partia Socjalistyczna w Warszawie była duszą obrony wśród robotników warszawskich.
Tymczasem Piłsudski, przygotowując plan kontrofensywy, nie miał zbyt dużego wyboru. Nie mógł wyprowadzić kontrofensywy z lewej flanki, gdyż jego pozycje zostały już tu oskrzydlone przez sowiecką kawalerię, nie rozważał możliwości ataku z centrum, gdyż słusznie, w tym właśnie miejscu, oczekiwał frontalnego ataku bolszewików. Nie mógł przypuścić ofensywy na froncie południowym, gdyż jego wojska znajdowały się tam trzysta kilometrów od głównego teatru wydarzeń. Pozostała mu tylko jedna poważna możliwość: kontrofensywa na prawo od centrum, w punkcie, gdzie można było zgromadzić siły uderzeniowe obejmujące jednostki zarówno z frontu północnego jak i południowego.

Rozważał te wszystkie możliwości w nocy, a rano przyjął szefa sztabu Rozwadowskiego i wspólnie rozpracowali szczegóły. Rozwadowski wskazał na znaczenie rzeki Wieprz sto kilometrów na południe od Warszawy jako linii oparcia dla kontrofensywy. Do wieczora rozkaz nr 8358/3 z 6 sierpnia 1920 roku, opublikowany przez naczelne dowództwo i podpisany przez Rozwadowskiego, był gotowy i został wydany. Norman Davies w książce "Orzeł Biały, Czerwona Gwiazda - O wojnie 1919-1920 roku", w książce bardzo ciekawej, którą chciałbym ogromnie polecić słuchaczom Radia Maryja, pisał na temat rozkazu decydującego o planie kontrofensywy: "Niekończące się spory na temat autorstwa tego sławnego rozkazu są nieistotne. To, czy szczegóły zostały nakreślone przez Piłsudskiego, Rozwadowskiego, Weyganda, przez nich wszystkich czy nawet przez kogoś innego, nie ma znaczenia. Każdy średnio kompetentny strateg zaznajomiony z warunkami wojowania na kresach przyznałby, że takie dyrektywy były pożądane.
Zasadnicza decyzja nie dotyczyła wszakże szczegółów. W istocie chodziło o sąd moralny. Czy można ważyć się na przegrupowanie całego wojska w ciągu jednego tygodnia? Czy armia może ryzykować na ruszenie szyku bojowego w sytuacji, gdy wróg puka już do wrót stolicy? Taka decyzja mogła należeć tylko do wodza naczelnego i tym, który ją podjął, był Piłsudski. Rozkaz 6 sierpnia utworzył trzy fronty z istniejących dwóch i zmienił nie do poznania rozlokowanie polskich armii. I o to właśnie szczególnie chodziło, o takie przegrupowanie, które by zaskoczyło sowietów. Front północny rozciągał się od Pułtuska nad Narwią do Dęblina nad Wisłą i został przydzielony gen. Józefowi Hallerowi. Następna była 5 armia gen. Sikorskiego, której zadaniem było powstrzymanie ruchliwego prawego skrzydła nieprzyjaciela na północ od Warszawy. W sektorze warszawskim znajdowała się pierwsza armia gen. Latinika oraz druga armia gen. Roli, który miał utrzymać okalające stolice linie obrony przy wsparciu strategicznych rezerw pod dowództwem gen. Żeligowskiego. Front środkowy rozciągał się od Dęblina do Brodów w Galicji, był podporządkowany osobiście Piłsudskiemu, obejmował on główne siły uderzeniowe pod dowództwem gen. Rydza-Śmigłego.

Takie przegrupowanie wymagało - jak pisze Norman Davies - przeprowadzenia operacji o niewyobrażalnej skali. Piłsudski opisał je jako "ponad ludzką możliwość". Tu znów zacytuję Normana Daviesa: "W momencie otrzymania rozkazu wiele jednostek uczestniczyło w walce, wiele znajdowało się w stanie wyczerpania, po pięciu tygodniach odwrotu. Teraz wymagano od nich oderwania się od nieprzyjaciela, zmiany dowodzenia, pójścia wzdłuż przedpola i zmiany wszystkich linii komunikacyjnych, a wreszcie dotarcia w ciągu pięciu dni na pozycje odległe nieraz o 150 - 300 kilometrów. To, że Piłsudski uznał takie przedsięwzięcie za wykonalne, było jego osobistym aktem wiary. To, że je zasadniczo zrealizowano, było cudem i to cudem w sferze organizacji sztabu i łączności sztabowej, gdzie tak wielu obserwatorów stwierdzało brak kompetencji polskich sił zbrojnych." Tak jak więc widzimy, angielski historyk, skądinąd Walijczyk z pochodzenia, nazywa cudem, prawdziwym cudem to, co nastąpiło wtedy w walkach sierpnia 1920 roku. Na odcinku pod Radzyminem dowodził gen. Józef Haller owiany legendą Błękitnej Armii. Jednym z najlepszych dowódców tam walczących był gen. Latini. W krwawych bojach pod Radzyminem, Zielonką i Ossowem I Armia gen. Franciszka Latnika odparła ataki wroga i 15 sierpnia sama przeszła do działań zaczepnych.
Za moment przełomowy w walkach o Warszawę uważa się atak batalionu Stefana Pogonowskiego pod Wólką Radzymińską przypuszczony z 14 na 15 sierpnia na tyły dywizji rosyjskiej.
Pogonowski poległ na polu chwały, a Rosjanie zaczęli się cofać. Warto przypomnieć mocniej to nazwisko, Pogonowski jest jednym z przodków, krewnych słynnego naukowca - profesora Iwo Cypriana Pogonowskiego - naukowca polonijnego, tak pięknie walczącego o dobre imię Polaków, ostatnio nieraz publikującego na łamach "Naszego Dziennika", a prezentowanego już w jednej z moich nocnych audycji, także w Radiu Maryja. Kilka godzin wcześniej, przed tym atakiem batalionu Stefana Pogonowskiego, w bitwie pod Ossowem, zginął ksiądz Ignacy Skorupka - ksiądz bohater, pełniący posługi kapłańskie na pierwszej linii walki. Nieprzypadkowo ten dzień - 15 sierpnia - uznany został dniem Święta Żołnierza Polskiego. Wcześniej, 14 sierpnia, ofensywę znad Wkry rozpoczęła V Armia gen. Władysława Sikorskiego, wbijając się klinem we front sowiecki. 16 sierpnia ruszyła znad Wieprza Grupa Manewrowa pod dowództwem Naczelnego Wodza i po rozniesieniu tzw. grupy mozyrskiej wojsk sowieckich wyszła na ich tyły gromiąc wojska Tuchaczewskiego. Od tej pory rozpoczął się gwałtowny pościg za uciekającymi wojskami sowieckimi, aż po granice pruskie.
Szczególnym takim elementem tego pościgu było doprowadzenie do ucieczki, do klęski słynnego konnego korpusu Gaja, który przedtem zadał tyle szkód Polakom. 25 sierpnia sowiecki korpus konny Gaja, uchodząc przed Polakami schronił się do Niemiec. Bezpośrednie skutki tej bitwy były oczywiste dla wszystkich. Jak skomentował Norman Davies: "Wojska Tuchaczewskiego uciekały co sił w nogach. Los Rzeczypospolitej Polskiej przestał wisieć na włosku. Z pięciu armii, które 4 lipca wyruszyły na Zachód jedna przestała istnieć, dwie zostały zdziesiątkowane, a dwie poważnie pokiereszowane. Bardzo wiele tysięcy jeńców rosyjskich, strata ponad stu tysięcy ludzi przez Armię Czerwoną, wszystko to spowodowało już fatalną sytuację dla Rosjan." Rosjanie niekiedy próbują usprawiedliwić swoją klęskę pod Warszawą niesubordynacją Budionnego i Stalina - chodziło o to, że tamci uparli się za zdobyciem za wszelką cenę Lwowa, nie śpiesząc z pomocą armii Tuchaczewskiego, ale jest to tylko jedno z wielu wytłumaczeń klęski, o której w decydującej mierze zadecydował bitewny zapał Polaków, ogromny patriotyzm polski, walka o zagrożoną Ojczyznę.

Polska ofensywa postępowała dalej, rozbito przedtem tak niebezpieczną dla Polaków armię konną pod Komarowem koło Zamościa. Może tu warto o tej bitwie wspomnieć osobno, bo w bitwie pod Komarowem doszło, według ocen historyków do największego od 1813 roku, tj. od słynnej Bitwy Narodów pod Lipskiem, boju kawalerii i ostatniego i największego zarazem boju w historii europejskiej. Pierwsza dywizja jazdy płk. Juliusza Rommla, a później wsławionego w 1939 roku przy obronie Warszawy stoczyła całodzienny zwycięski bój z dwoma dywizjami konarmii. Następnego dnia konarmia została rozbita, a resztki jej uszły za Bug. Wśród uciekających, jak przypominał dr Andrzej Leszek Szcześniak, znaleźli się późniejsi marszałkowie ZSRR: Budionny, Dziuleniew, Woroszyłow, Timoszenko, a prawdopodobnie i komisarz frontu Józef Haller. Rosjanie mścili się za to po latach.
Dowodzący polską akcją gen. Stanisław Haller stracony został wiele lat później w Charkowie. Przypomnijmy, że prawdopodobnie to wymordowanie polskich oficerów w Katyniu też było jednym z elementów tej zemsty rosyjskiej za to upokorzenie jakie przeżył Stalin i inni towarzysze uchodząc przed Polakami. Tuchaczewski planował jeszcze podjęcie nowej ofensywy, odtworzenie swoich armii nad Niemnem, ale wszystkie plany mu się rozpierzchły, bo Polacy pierwsi rozpoczęli natarcie 20 września w wielkiej bitwie nad Niemnem.

Zaczęła się ona od stoczenia ciężkiego boju o Grodno, gdy z rejonu Sejn wyszło polskie uderzenie oskrzydlające kierowane przez gen. Rydza-Śmigłego. W wyniku uderzenia zdobyto Lidę i zagrożono tyłom Armii Czerwonej - to znów zadecydowało o losach całej bitwy. Armie sowieckie w popłochu rozpoczęły odwrót, dywizje polskie dotarły do Dźwiny i zajęły Mińsk. 18 października walki ustały, trwały rokowania pokojowe, w których ustalono przypuszczalny przebieg granic. Może jeszcze warto wspomnieć, w kontekście tego wielkiego zwycięstwa polskiego o tych, którzy próbują wyrwać go Polakom, którzy próbują przypisać zwycięstwo będącemu przy polskim sztabie, w roli obserwatora, francuskiego gen. Weyganda. Weygand był od początku w bardzo niekorzystnej sytuacji u Polaków. On, szef sztabu marszałka Focha, naczelnego wodza zwycięskiej Europy, spodziewał się, że w Polsce powitają go same hołdy i wyrazy poważania, ale od początku znalazł się w bardzo trudnej sytuacji - nie miał żadnej odpowiedzi na początkowe pytanie zadane przez Piłsudskiego: "Ile dywizji pan przywiózł nam?" - nie przywiózł ani jednej, nie przywiózł nawet batalionu. Jak to najlepiej komentuje Norman Davies: "Weygand czuł się jak ryba na piasku. Ten człowiek nawykły do wydawania rozkazów znalazł się wśród ludzi, którzy nie mieli ochoty ich wykonywać, ten rzecznik obrony musiał znosić towarzystwo entuzjastów ataku." Potem wspominał, że wojnę w Polsce wygrano wbrew wszelkim wojennym zasadom (tutaj uśmiech profesora J. R. Nowaka).
Weygand wrócił do Francji i sam był zaskoczony, że nagle powitały go tłumy, nagle zrobiono owację. Był pierwszą zdezorientowaną ofiarą oraz głównym beneficjentem krążącej już legendy, że to on, gen. Weygand jest zwycięzcą z Warszawy. Legenda o rzekomym wkładzie Weyganda, decydującym wkładzie, w zwycięstwo pod Warszawą stanowi doskonały przykład zasady - komentował Norman Davies - że w historii mniej ważne jest to, co się naprawdę wydarzyło niż to w co ludzie wierzą, że się wydarzyło. Po zwycięskiej dla Polaków wojnie zawarto traktat pokojowy z Rosją w Rydze. Do najważniejszych jego postanowień należało ustalenie granicy między Polską a Rosją i Ukrainą radziecką; Rosją i Ukraina zobowiązały się do zwrócenia Polsce skarbów kultury zagrabionych przez carat, zwrotu taboru kolejowego, mienia prywatnego oraz do wypłacenia 30 milionów rubli w złocie jako rekompensaty za udział Polski w życiu gospodarczym Rosji - to postanowienie całkowicie złamano, Polsce nie zwrócono skarbów kultury i to nieraz bardzo dużych, przede wszystkim zrabowanych w czasach pierwszych rozbiorów.
Czytałem kiedyś, w jakimś artykule, że jeszcze w latach sześćdziesiątych np. w Rosji były nie rozpakowane skrzynie z książkami z Biblioteki biskupa Załuskiego zagrabionej po latach sześćdziesiątych XVIII wieku. Trzecie: obie strony zrzekły się wzajemnie odszkodowań wojennych, czwarte: obie strony zobowiązały się do wzajemnego poszanowania suwerenności państwowej i powstrzymywania się od jakiejkolwiek ingerencji w sprawy strony drugiej, zwłaszcza od agitacji i propagandy - ten punkt też złamali sowieci.

W efekcie Polska osiągnęła zwycięstwo, ale przegrała koncepcja federacyjna, forsowana przez Piłsudskiego. W czasie rokowań delegacja polska zdominowana przez Narodową Demokrację ze Stanisławem Grabskim zrezygnowała z popierania niezawisłości Ukrainy i wzięto tereny znacznie mniejsze, niż nawet nam oferowali Rosjanie. Kto miał rację w tej sprawie? To znów wymaga dłuższej dyskusji - ja sam bym był bardzo mocno za federacją, ale przyznaję, że były też ogromne zagrożenia w przypadku zrealizowania planu federacyjnego w oparciu o znacznie większe tereny niż te, które dostały się ostatecznie Polsce w pakcie ryskim. To znaczy, z jednej strony nieraz myślałem, jak to byłoby dobrze, gdyby przy Polsce była w formie sfederowanej Ukraina i Białoruś, żeby tworzyły jakiś taki rodzaj Piemontu, mając dużo większe prawa od tych, jakie mieli Ukraińcy w Rosji Sowieckiej, działałyby przyciągająco na Rosję. Ale mogły być też odwrotne skutki. Ja może przypomnę, że w 1918 roku, w listopadzie, Stanisław Grabski, który miał takie wpływy w delegacji polskiej, wtedy przy zawarciu traktatu ryskiego, ten sam Stanisław Grabski opisywał rozmowy z Żydami: "Dlaczego nie powiodły się próby, podejmowane przez Dmowskiego, porozumienia pomiędzy Demokracją Narodową a Żydami?"
Otóż dlatego, że strona żydowska wystąpiła z postulatem, że mogą zgodzić się na współdziałanie z Polakami tylko pod takim warunkiem, że granica Polski będzie na Bugu, albo będzie odpowiadała granicy sprzed pierwszego rozbioru z 1772 roku - dlaczego? Otóż chodziło o to, że około trzy miliony Żydów żyło w Polsce i około trzy miliony Żydów żyło w Rosji i Żydzi chcieli, żeby ich zwarte masy żydowskie znalazły się w jednym kraju: jeśli granica sprzed 1772, to w Polsce, jeśli granica na Bugu, to w przeważającej mierze w Rosji. Jeszcze był inny warunek, że tam, na terenach wschodnich, byłby rodzaj kondominium polsko-żydowskiego. I Polacy, przedstawiciele endecji, bardzo słusznie, nie mogli się zgodzić na tego typu rozwiązanie, bo oznaczałoby to dodatkowe, bardzo wielkie rzesze ludności ukraińskiej, białoruskiej, które by mogły jeszcze bardziej rozmyć narodowościowy charakter Polski, a poza tym mogłoby to się okazać bardzo kosztowne dla przyszłego państwa polskiego. To mówię o tych skomplikowanych, jakże trudnych wyborach, decyzji w owym czasie.

Ale powróćmy do samych efektów zwycięstwa w wojnie sowiecko-polskiej, sławnego Cudu nad Wisłą. Angielski przedstawiciel w Polsce, lord D'Abernon, doceniając efekty tego zwycięstwa powołał się na sławny urywek z książki Gibbona i dodał własny komentarz: "Gdyby Karol Marchel nie zahamował podbojów saraceńskich w bitwie pod Tour, to niewątpliwie wykładano by dziś Koran w uczelniach Oxfordu, a uczniowie staraliby się udowadniać ludności świętość i prawdę objawień Mahometa." - lord D'Abernon komentował: "Gdyby Piłsudski, Weygand w bitwie pod Warszawą nie zdołali powstrzymać tryumfalnego pochodu, to nie tylko chrześcijaństwo doznałoby klęski, lecz i cała cywilizacja Zachodnia znalazłby się w niebezpieczeństwie".
Bitwa pod Tour ocaliła naszych przodków brytyjskich oraz ich galicyjskich sąsiadów od jarzma Koranu, bitwa natomiast pod Warszawą, rzec można śmiało, wybawiła środkową a także częściowo i zachodnią Europę od jeszcze bardziej wywrotowego niebezpieczeństwa, to jest od fanatycznej tyranii sowietów. Zasadnicze znaczenie polskiego zwycięstwa nie ulega najmniejszej wątpliwości: gdyby wojska sowieckie przełamały opór Armii Polskiej, zdobyły Warszawę, wówczas bolszewizm ogarnąłby Europę Środkową, a być może przeniknąłby cały kontynent." Bezpośrednio zyskały na zwycięstwie Polski - dodam tu - kraje bałtyckie. Anastaz Terleskaz, jeden z bardziej znaczących publicystów i polityków litewskich, krytykując kiedyś swoich litewskich rodaków za ciągłe ataki przeciw Polsce, przypomniał między innymi, że gdyby nie zwycięstwo Polski w 1920 roku, to Litwa musiałaby dwadzieścia lat dłużej żyć w rosyjskim jarzmie i przeżyć dwadzieścia lat więcej rusyfikacji, a dla takiego małego narodu to były wprost groźby niewyobrażalne. Zyskały na naszym zwycięstwie Czechy, które, gdyby rozbito Polskę, zmuszono by do kolaboracji, zyskały Węgry, gdzie groził ponowny nawrót Republiki, Rad antynarodowej i antykościelnej. Obawiano się ciągle, że dojdzie do powrotu Beli Kuna, komunistycznego dyktatora. Ja muszę powiedzieć, że jest to sprawa ogromnie ciekawa. Zajmując się Węgrami, w pewnym momencie zorientowałem się, że u wpływowych węgierskich komunistów starych pokoleń istnieje ogromnie silna niechęć do Polski. Szukając tego źródeł najczęściej natykałem się na to, że nie mogli znieść pamięci, jak triumf Polski uniemożliwił ich powrót, ich - komunistów powrót triumfalny obok zwycięskiej armii sowieckiej, do Węgier. Myślę, że przy tych sprawach historii roku 1920 zbyt często powtarzają się spory o to, czyj rozkaz, czyj plan zadecydował. To są ciągle pochodne sporów czy większy był Dmowski czy Piłsudski i w rezultacie rzutuje to na stosunek. Piłsudski lub Rozwadowski... Ja jestem przeciwko tego typom niechęciom.

Nie te rzeczy, nie te konflikty są najważniejsze. Trzeba badać historię i podawać dokładne konkretne fakty, ale przy ocenie różnych wielkich osób z polskiej historii trzeba pamiętać o całości ich życiorysu. Dla mnie Piłsudski to nie jest tylko rok 1920, to nie jest tylko jego działalność w przeszłości, wcześniejsza, to jest także np. rok 1933, kiedy wystąpił z projektem wojny prewencyjnej przeciwko Niemcom, projektem, o którym angielski wiceminister spraw zagranicznych napisał, że gdyby przyjęto projekt przenikliwego Polaka to w wojnie przeciwko Niemcom zginęłoby nie 30 milionów ale 30 tysięcy osób. Także wiele spraw składa się na ocenę, jak wybity był dany polityk. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że wielkimi Polakami był zarówno Piłsudski jak i Dmowski, Witos jak i Korfanty, czy Eugeniusz Kwiatkowski, czy Władysław Grabski. Wtedy Polska, Druga Rzeczpospolita znalazła na swoje szczęście tak liczne wybitne postacie, jeszcze można było dodać wiele niewymienionych. Wtedy znalazła i dzięki temu mogła tak wiele zrobić.
Dzisiaj, w kilkanaście lat po zmianach 1989 roku widzimy, jaką katastrofą Polski w ostatnich latach jest to, że nie postawiła na swoim czele żadnego z tak wielkich ludzi, że nasze pseudo-elity wydały zbyt wielką ilość gnomów, ludzi którzy nie potrafią kontynuować tych pięknych, wspaniałych tradycji elit polskich z okresu po 1918 roku. I dlatego tak ważne jest przypominanie zasług tamtych elit i znaczenia tych jakże pięknych tradycji ówczesnych czynów bojowych, zapewnienia Polsce granic w tak trudnej ówczesnej sytuacji, poprzez uparty i konsekwentny bój i heroizm całego Narodu. Dziękuję bardzo.

o. Jacek Cydzik CSsR: I my dziękujemy. To wykład pana prof. Jerzego Roberta Nowaka...
janusz8pu
Ułan VI
Ułan VI
 
Posty: 84
Dołączył(a): 2 lis 2006, o 16:16
Lokalizacja: Wieliczka

Postprzez pulkownik » 22 lut 2007, o 14:03

Kawał historii, dumnej historii. Wciąż mało rozmawiamy o tej wojnie, także w kontekście kawalerii. Piękny okres naszej siły, krwawy ale jak bardzo wydatny i jednoznaczny. Lata PRL zatajały wiele faktów a my mamy obowiązek przywrócić rangę tamtych wydarzeń.
Dzięki Janusz.
pulkownik
Ułan VI
Ułan VI
 
Posty: 615
Dołączył(a): 4 sie 2006, o 18:22
Lokalizacja: Komarów

Postprzez janusz8pu » 23 lut 2007, o 11:13

Bolszewik złamany (interesujące wypowiedzi, może ktoś nie czytał)
Paweł Wroński

Piłsudski miał tak dokładne informacje, jakich do jego czasów nie miał żaden dowódca w żadnej wojnie. Rozmowa z doktorem Grzegorzem Nowikiem o kryptoanalitykach Piłsudskiego




Czy w 1920 r. nad Wisłą zdarzył się cud?

Nie lubię wyrażenia "cud nad Wisłą". To propagandowe określenie wymyślone przez przeciwników Piłsudskiego. Wmawiali, że uratowały nas nie talenty dowódców, siła i patriotyzm armii, tylko interwencja opatrzności. Ale przyznam, że i mnie czasami wojna polsko-bolszewicka wydawała się pasmem zdarzeń cudownych.

Na przykład?

Na przykład 5 marca 1920 r. polska armia przeprowadza skomplikowaną "operację mozyrską". Władysław Sikorski otrzymał rozkaz rozdzielenia dwóch rosyjskich frontów - na Białorusi i Ukrainie. Uderza stosunkowo niewielkimi siłami na bolszewickie jednostki na Polesiu. Skutecznie, bo akurat rosyjska 47. dywizja jest luzowana [zmieniana - red.] przez 57. dywizję. Dodatkowo dowodzenie nad tym rejonem było wtedy przekazywane z jednej armii do drugiej i z jednego frontu do drugiego. Czyli był to krótki moment organizacyjnego chaosu.

Geniusz wojenny.

Tak to też można tłumaczyć. Ale oto inny przykład. Wrzesień 1920 r., początek wielkiej bitwy nad Niemnem. Wydzielona polska grupa obeszła pozycje bolszewickie przez Litwę i stanęła w Puszczy Rudnickiej. Czeka cierpliwie, aż Rosjanie zaczną się wycofywać. Jak tylko pada rozkaz odwrotu po rosyjskiej stronie, nasi ruszają na ich tyły.

Pan nie wierzy w geniusz dowódców?

W ograniczonym zakresie. Na wojnie w dużej mierze decyduje przypadek. W 1920 r. możliwości lotnictwa wywiadowczego były ograniczone. Nie wiadomo było do końca, gdzie jest nieprzyjaciel i co zamierza uczynić - sztaby starały się wczuwać w sytuację przeciwnika i przewidzieć jego ruch. Wojna manewrowa przypominała wtedy pojedynek, w którym przeciwnicy mają zawiązane oczy. Tymczasem nasi bez przerwy trafiali albo uchylali się przed uderzeniem. Miałem podejrzenia, że nasi sztabowcy wiedzieli znacznie więcej, niż nam się wydawało.

Skąd takie podejrzenia?

Od dziesięciu lat jestem członkiem zespołu kierowanego przez płk. dr. Marka Tarczyńskiego. Opracowujemy i wydajemy dokumenty wojny polsko--bolszewickiej. Gdy czytaliśmy codzienne "Zestawienia sytuacji nieprzyjacielskiej" przekazywane wyższym polskim dowództwom, zastanawialiśmy się, skąd ta mnogość danych o Armii Czerwonej. To była pierwsza przesłanka.

Potem natrafiłem na dokument z końca lipca 1920 r. Jest najgorętszy moment wojny, a tu aż sześć polskich radiostacji polowych zostało przeznaczonych wyłącznie do nasłuchu.

Co w tym dziwnego?

W całej polskiej armii było wówczas jedynie 26 radiostacji polowych. Nagle aż sześć z nich zostało przeznaczonych wyłącznie do nasłuchu! To nieracjonalne! Przecież radiostacje służą przede wszystkim do utrzymywania łączności między jednostkami! Co innego, gdy przyjmiemy hipotezę, że te sześć radiostacji prowadziło nasłuch korespondencji operacyjnej 1. Armii Konnej Siemiona Budionnego, która mogła od południowego wschodu uderzyć na polskie wojska grupujące się do ofensywy znad Wieprza. Jeśli te sześć radiostacji było ustawionych na nasłuch, to chyba potrafiliśmy przejęte depesze radiowe rozszyfrować. Wtedy miałem już niemal

100 proc. pewności. Brakowało tylko żelaznego dowodu.

I znalazł go Pan.

Zdarzył się kolejny cud. Pułkownik Zygmunt Kozak z Centralnego Archiwum Wojskowego powiedział mi o dokumentach polskiego wywiadu wojskowego z 1920 r., jeszcze nieopracowanych. Przywieziono je niedawno z MSW. Dzięki Bogu, nie zostały zniszczone. Były tam rozszyfrowane przez Biuro Szyfrów polskiego Oddziału II Sztabu Generalnego sowieckie depesze radiowe. Trudno o bardziej niezbity dowód tego, że polscy kryptoanalitycy złamali sowieckie klucze szyfrowe.

Ile tych dokumentów się zachowało?

Kilka tysięcy rozszyfrowanych sowieckich depesz. Sądzę, że było ich znacznie więcej, niestety nie wszystkie się zachowały.

Oczywiście historycy wojny 1920 r. wspominali o tym, że nasz wywiad przechwytywał - jak to ówcześnie nazywano - informacje i dokumenty bolszewickie, ale traktowano to jako wydarzenia incydentalne. Przy przejęciu zaś radiogramu zazwyczaj wskazywano, że były to informacje jawne, a tylko wyjątkowo szyfrowane. Tymczasem te dokumenty świadczyły po pierwsze o tym, że nasi kryptoanalitycy złamali rosyjskie szyfry. Po drugie, że rozpoznanie przeciwnika było robione metodycznie: prowadzono ewidencję nieprzyjacielskich jednostek, personaliów, składu, uzbrojenia, nastrojów itd. Informacje były porządkowane w teczkach zgodnie z podziałem na fronty, armie i dywizje. Depesze pochodzą z różnych szczebli dowodzenia - od dowództw dywizji, korpusów i armii po dowództwa frontów, ale zdarza się też korespondencja wyższego szczebla - Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej. To zresztą prowadzi do zabawnych porównań.

ŹRÓDŁO:


Co innego piszą dowódcy wysokiego szczebla, co innego ci, którzy są niżej?

Dokładnie. W zbiorze jest sporo odczytanych depesz bolszewickiej Flotylli Dnieprzańskiej z 1919 i 1920. Dowódcy niższego szczebla donoszą, że panuje tyfus, głód, żołnierze nie mają mundurów, buntują się. Nie chcą iść do walki, bo nie mają butów, a jest listopad. Oddziały partyzanckie złożone z chłopów atakują patrole rekwirujące żywność. Oficerowie wściekają się, że nie ma co jeść, a tymczasem każą im urządzić Tydzień Partyjny w rocznicę rewolucji. A jaki meldunek idzie do dowództwa? Że nastroje wspaniałe, gotowość bojowa wysoka, a ludność miejscowa popiera bolszewików, bo jest uciskana przez polskich panów.

Ale przecież akta polskiego wywiadu w 1939 r. wpadły w ręce Niemców i zostały zniszczone.

O nie, akta tak łatwo nie płoną. Niemcy zdobyte w 1939 r. polskie archiwum wojskowe przewieźli do Oliwy. To był dla nich niesłychanie cenny materiał, ale oczywiście zainteresowali się głównie polską siatką wywiadowczą w Niemczech i teczkami personalnymi. Całego archiwum nie zbadali. W 1945 r. akta te wpadły w ręce Armii Czerwonej. Rosjanie oczywiście też zajęli się teczkami personalnymi. Po 1957 r. uznali, że są to dokumenty niepotrzebne, i dużą część z nich zwrócili. Najpóźniej wróciły do Polski akta Oddziału II dotyczące wojny 1920 r. Rosjanie popakowali je w worki i wysłali do MSW. Zupełny przypadek. Profesor Andrzej Pepłoński, autor kilku monografii polskiego wywiadu wojskowego, we wstępie do jednej z nich z żalem stwierdził, że nie odnalazł akt polskiego Biura Szyfrów, a one były tu, w Polsce.

Te meldunki musiały być jednak znane już przed II wojną światową.

Oczywiście, ale to była tajemnica strzeżona jak źrenica oka. Podczas wojny 1919-20 niewiele osób dopuszczono do tajemnic wywiadu wojskowego, a szczególnie radiowywiadu. Po wojnie nakazano zebranie tzw. tłumaczeń szyfrogramów w jednym miejscu - w archiwum Biura Szyfrów. Generał Tadeusz Kutrzeba, ale i wielu innych autorów, opisując wojnę polsko-bolszewicką, używa sformułowania "dowiedzieliśmy się", "wywiad doniósł". Także Józef Piłsudski nigdy nie zdradził, że złamaliśmy bolszewickie klucze szyfrowe. Obowiązkiem żołnierza w takich przypadkach jest albo nic nie mówić, albo łgać. Przecież w czasie II wojny światowej premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill zdecydował się poświęcić Coventry, które zostało zbombardowane przez Niemców. A zrobił to po to, by Niemcy nie podejrzewali, że wywiad brytyjski zna tajemnice szyfrowane za pomocą Enigmy.

Wiemy, kto rozszyfrował Enigmę. Kto w takim razie złamał szyfry bolszewików?

Tu trzeba zacząć opowieść od podpułkownika austro-węgierskiej armii Józefa Rybaka.

To ten sam, który przed I wojną światową jako agent wywiadu austriackiego prowadził w Krakowie rozmowy z Józefem Piłsudskim, wówczas komendantem Związku Strzeleckiego?

Ten sam, ale wówczas był kapitanem wywiadu armii austro-węgierskiej. W 1918 był już podpułkownikiem Wojska Polskiego. Piłsudski przed 1914 dostrzegł w nim Polaka patriotę. Gdy powstała niepodległa Polska, sprowadził go z Wiednia i postawił na czele centrali polskiego wywiadu wojskowego. Przydał mu jednego ze swoich najbliższych współpracowników, publicystę, tłumacza, w przyszłości ministra Ignacego Matuszewskiego. Ta konstelacja stworzyła mieszankę wybuchową. Ppłk Rybak ściągnął do polskiego wywiadu następną cenną osobę. Był to mjr Karol Bołdeskuł. Niemcy pisali go Boldeskul - w czasie I wojny to on był szefem radiowywiadu państw centralnych na froncie wschodnim.

Bołdeskuł to jakieś dziwne nazwisko

No właśnie. Nazwisko jest rumuńskie. Urodził się opodal Kołomyi. Może z pochodzenia Rumun? Może Hucuł? A może wszystkiego po trochu? W 1918 r. po rozpadzie Austro-Węgier zadeklarował jednak narodowość polską. Wiadomo, że znał polski oraz ukraiński, niemiecki, francuski, nie znał rosyjskiego.

W ck armii radiowywiad i kryptografia stały na najwyższym poziomie.

To prawda. Na przykład genialny matematyk kpt. Victor von Marschesetti złamał w czasie I wojny większość szyfrów carskiej armii. Bołdeskuł był w tym zakresie prawą ręką płk. Maksa Rongego, szefa wywiadu austro-węgierskiego. W czasie II wojny światowej wielu oficerów wywiadu austriackiego spotkało się w Abwehrze, choć na przykład Max Ronge wylądował w Dahau, bo Hitlerowi służyć nie chciał.

Multinarodowe cesarstwo było wspaniałym środowiskiem dla kryptologów i kryptoanalityków.

Czy jest coś takiego jak środowisko dla kryptologów?

O tak. Najbardziej znany specjalista od historii kryptografii, profesor uniwersytetu w Oksfordzie David Kahan, autor książki "Łamacze kodów", twierdził, że dobrzy specjaliści pochodzą z krajów wielojęzycznych i wielokulturowych. Muszą tam być uniwersytety z matematyką na wysokim poziomie i coś jeszcze: muzyka, tam musi być komponowana muzyka. Według Kahana najlepsi w kryptografii są Włosi, Austriacy, no i właśnie Polacy. Bo matematyka to logiczne myślenie, a muzyka to kwestia wyobraźni.

A co się stało z Bołdeskułem? Został w Polsce?

Nie wiemy. W 1922 r. odszedł z Wojska Polskiego w stan spoczynku i zniknął. Ostatnia wzmianka o nim pochodzi z 1934 r. - był wówczas oficerem rezerwy. Niemcy w 1942 na podstawie materiałów zgromadzonych w Oliwie stworzyli jego dossier. Widać usiłowali go odszukać, ale nie znaleźli. Może umarł, a może skutecznie się ukrył?

Wróćmy do początków radiowywiadu.

Otóż wiosną i latem 1919 r. Bołdeskuł stworzył sieć radionasłuchu. Ściągnął swych kolegów z austriackiego Abchorhdienst. Był jednak jeden problem, brakowało kryptoanalityka - specjalisty od szyfrów, który znałby rosyjski. Wówczas zdarzył się przypadek. Nazywał się Jan Kowalewski. Pochodził z Łodzi, skończył tam gimnazjum handlowe. Przed I wojną światową studiował chemię na uniwersytecie w Liege. W czasie wojny służył początkowo w rosyjskich wojskach inżynieryjnych, następnie był szefem jednej z komend POW na Ukrainie. Walczył w II Korpusie pod Kaniowem, w dywizji gen. Żeligowskiego został szefem wywiadu. Już wówczas interesował się szyframi ukraińskimi na Podolu. W sierpniu 1919 r. trafił do biura wywiadowczego.

ŹRÓDŁO:


Skąd u chemika zainteresowanie kryptografią?

To był niebywały talent lingwistyczny i matematyczny. Znał francuski, niemiecki, rosyjski i ukraiński. Miał niewiarygodną fotograficzną pamięć. Gdy w końcu lat 20. został attaché w Związku Radzieckim, z pamięci rysował sprzęt wojskowy widziany na defiladach na placu Czerwonym. Ze wszystkimi szczególikami. Już na emigracji w Wielkiej Brytanii w latach 60., w stulecie powstania styczniowego, odszyfrował korespondencję polskiego rządu powstańczego Romualda Traugutta. Te szyfrogramy od XIX wieku leżały w archiwum i nikt ich nie mógł odczytać, bo zostały zakodowane niebywale skomplikowanym szyfrem "nie do złamania", a klucz do niego zaginął.

Kowalewski swego talentu być może nie ujawniłby, gdyby nie ślub pewnej panny. W sierpniu 1919 r. nocny dyżur w sekcji szyfrowej miał jego przyjaciel por. Stanisław Sroka, ale on miał ślub swej siostry. Kowalewski zgodził się go zastąpić. Nocą napłynęły materiały z radionasłuchu, a wśród nich jawne i zaszyfrowane depesze rosyjskie. Były to depesze szyfrowane w formie grup cyfrowych. To tak jakby ktoś przesyłał pomieszane numery z książki telefonicznej, ale bez nazwisk. Kowalewski nudził się na tym nocnym dyżurze i postanowił zabawić się w coś na kształt krzyżówki. Wziął za podstawę rosyjskie słowo "diwizija" i zaczął je przymierzać do poszczególnych fragmentów szyfrogramów.

Dlaczego akurat "diwizija"?

Bo w każdej z trzech sylab jest literka "i". W ten sposób udało mu się znaleźć samogłoskę i trzy spółgłoski. Te literki trzeba było teraz nałożyć na kratkę szyfrową przypominającą tabliczkę mnożenia. Rosyjski szyfr był raczej prosty, jego podstawowe założenia powstały w XVII i XVIII wieku. Później należało rozpisać odpowiednio dużą partię szyfrogramów na grupy i zbadać je tzw. metodą frekwencji - czyli porównać charakterystyczną dla danego języka częstotliwość występowania po-szczególnych liter.

Nad ranem Kowalewskiemu udało się złamać pierwszy klucz szyfrowy. Oczywiście pochwalił się znajomym. W sztabie gruchnęła wieść, że jest taki facet, który dla zabawy łamie rosyjskie szyfry. Tak w noc poślubną pani Sroczanki narodziła się nowożytna polska szkoła kryptoanalizy.

Kowalewski niebawem złamał klucze nie tylko bolszewików, ale "białych" wojsk rosyjskich, klucze ukraińskie, a później zainteresował się też szyframi czechosłowackimi, litewskimi i przede wszystkim niemieckimi. Z czasem wciągnął do pracy profesorów uniwersytetów Lwowskiego i Warszawskiego. Pod koniec wojny polscy szyfranci odszyfrowywali rosyjskie depesze szybciej niż Rosjanie.

Jakie znaczenie miało złamanie szyfrów?

Nasze dowództwo otrzymało do ręki niesamowitą broń. Można to porównać do sytuacji, w której toczy się rozgrywka w pokera, trwa licytacja już nie o ostatnie portki, ale o życie, a tymczasem za plecami jednego z graczy ustawiamy lustro. Lustro to radiowywiad. Gdy to wiem, zupełnie inaczej spoglądam na przebieg wojny 1920 r., na te wszystkie mniejsze i większe "cudowne" wydarzenia. Dziś znam nie tylko skutki, ale uwarunkowania, motywy polskich decyzji.

Na przykład słynna narada w Belwederze 15 września 1919 r., w której - jak twierdzą biografowie Piłsudskiego - po raz pierwszy pojawia się idea walnej rozgrywki z Rosją, postawienia na Ukrainę Petlury, późniejszej wyprawy kijowskiej.

Uczestniczyli w niej szef sztabu płk Stanisław Haller, mjr Ignacy Matuszewski (zastępca Bołdeskuła) oraz bliski współpracownik Komendanta Bogusław Miedziński, który pozostawił zapis z tego spotkania.

To jest moment, w którym Matuszewski w porywie entuzjazmu mówił, że możemy nawet iść na Moskwę? Wielu historyków pisało, że polscy politycy doznali wtedy zawrotu głowy.

O nie. Matuszewski nie był człowiekiem skłonnym do egzaltacji. Proszę zwrócić uwagę na datę - rozmowa odbywa się 15 września 1919 r. Uczestniczą w niej najważniejsze osoby w Wojsku Polskim. Tam oczywiście nie pada słowo o złamaniu szyfrów rosyjskich. Ale z dokumentów, które badałem, wynika, że pierwszą dużą partię sowieckich depesz Południowej Grupy XII Armii nasz wywiad rozszyfrował około 12 września i wówczas Kowalewski przygotował raport dla szefa Sztabu Generalnego.

Może to zbieg okoliczności?

Moim zdaniem nie. O takim wydarzeniu jak złamanie szyfrów wroga musiał być powiadomiony wódz naczelny - i dokładnie ci ludzie, którzy uczestniczyli w naradzie 15 września 1919 r. Stawiam hipotezę, że stało się to właśnie wtedy. To wówczas doszła do nich informacja - mamy lustro, wiemy, co robi przeciwnik. Piłsudski i jego rozmówcy wiedzą, że wojna z Rosją bolszewicką jest nieunikniona, zastanawiają się teraz, jak to lustro wykorzystać.

Matuszewski mówi, że jesteśmy tacy silni, że możemy iść na Moskwę, a Piłsudski?

On odpowiada: "Na Moskwę nie pójdziemy, bo cóż my w Moskwie będziemy robić? Moskale pozostaną Moskalami. Musimy uderzyć tam, gdzie ich najbardziej zaboli". Tym czułym miejscem Rosji była wówczas - i jest, jak to widać, po dziś dzień - Ukraina.

Dla Polski powstanie niezależnej Ukrainy jest sprawą życia i śmierci. Od ugody perejasławskiej rozpoczął się proces upadku Rzeczypospolitej i budowania imperialnej potęgi Rosji.

W 1923 r. na wykładzie w Wyższej Szkole Wojennej Piłsudski mówił, że kwestia niepodległej Ukrainy to dla Polski sprawa i polityczna, i strategiczna, bo po pierwsze, bez Ukrainy Rosja nie będzie mocarstwem, po drugie, Polska nie jest w stanie utrzymać szerokiego na blisko 2 tys. km frontu z Rosją. Gdy powstanie niepodległa Ukraina, część tego frontu weźmie na siebie. Pamiętamy, co mówił Jerzy Giedroyc o Ukrainie? A co ostatnio mówił prezydent Wiktor Juszczenko o tym, że nie ma wolnej Ukrainy bez wolnej Polski, tak jak nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy? To przecież to samo. Dopiero teraz jest szansa, że uda się zrealizować testament Marszałka.

ŹRÓDŁO:


Ale z Ukrainą toczyliśmy rok wcześniej krwawą wojnę o Lwów.

A Ukraińców narodowi demokraci i duża część społeczeństwa nazywają wtedy "hajdamakami". Niewielu traktuje poważnie ich aspiracje państwowe. Piłsudski jednak myśli tak: nasze najbardziej nawet krwawe starcia dotyczyły granicy - dalej na wschód czy dalej na zachód przesuniętej. Chodziło o to, do kogo będzie należał Lwów czy Kamieniec Podolski (według naszych intencji) albo Chełm, Przemyśl i Sanok (w myśl najdalej idących wielkoukraińskich planów). W konflikcie z Rosją chodziło zawsze o wiele więcej - o byt całego narodu, o sprowadzenie Polski do roli bliskiej zagranicy - strefy wpływów, "priwislinskiego kraju".

Jednym z przełomowych momentów wojny jest zima 1920 r. 28 stycznia Rosja Sowiecka nagłośniła swoje propozycje pokojowe. Oddawała Polsce terytorium od Dźwińska (Dyneburga) do Kamieńca Podolskiego. To było znacznie więcej, niż Polska uzyskała

po kończącym wojnę traktacie ryskim z 1921. Narodowa Demokracja zawzięcie domagała się przyjęcia tych propozycji. Wojna nie musiała wybuchnąć.

n Musiała. Publicystyka przeciwników politycznych Marszałka, głównie endecji, ale i socjalistów, wskazywała, że wojna była niepotrzebna, że wyczerpała państwo, że Piłsudski chciał wojny i był politycznym awanturnikiem. W Sejmie toczyła się wielka batalia. Decyzja zgodna z wolą Marszałka przeszła niewielką przewagą głosów. Piłsudski mówił, że Rosjanie szykują się do wojny, i nie blefował, ale przecież nie mógł posłom powiedzieć wszystkiego - że wie to na pewno ani tym bardziej, skąd to wie.

Rzeczywiście wiedział wszystko? Front był rozciągnięty na wieleset kilometrów.

Tu musimy posługiwać się trybem przypuszczającym. Nie wszystko się zachowało. Nie udało mi się na przykład odnaleźć kompletu depesz z frontu litewsko-białoruskiego, z najwcześniejszego okresu 1919 i początku 1920 r. Jestem jednak przekonany, że polski radionasłuch tam działał.

Skąd ta pewność?

Kilka przesłanek. Skoro polski radiowywiad prowadził nasłuch na Ukrainie i złamał pierwsze szyfry, to dlaczego nie zrobił tego na Białorusi? I tu, i tam Rosjanie stosowali te same szyfry. Szefem wywiadu frontu litewsko-białoruskiego był płk Józef Beck - późniejszy szef MSZ. On w styczniu 1920 depeszował do Naczelnego Dowództwa o "zwiększonej aktywności sowieckich stacji radiotelegraficznych", o "przejmowaniu całej masy radiodepesz treści niewątpliwie operacyjnej" i dopominał się o skierowanie do dowództwa frontu specjalistów od radiowywiadu.

Kolejna przesłanka. Komunikaty informacyjne Oddziału II Naczelnego Dowództwa z sytuacji na całym froncie, łącznie z litewsko-białoruskim, z początku 1920 r. są niesłychanie precyzyjne. Podawana jest szczegółowa obsada do szczebla pułku, rodzaje uzbrojenia, kalibry artylerii, przebieg kolejnych przegrupowań, luzowania, uzupełnienia itd.

Te informacje mogli zebrać polscy wywiadowcy lub dezerterzy.

Owszem, wiele informacji zyskiwał polski wywiad od żołnierzy - Polaków i Rosjan, którzy przeszli na drugą stronę. Ale tak zwany wywiad osobowy nie mógł obejmować równomiernie całego frontu, nie jest tak metodyczny, dokładny. Iluż musiało być szpiegów, aby polska strona wiedziała, kto dowodzi, kto jest komisarzem politycznym, jakie są stany oddziałów, jakie zapasy amunicji, jakie plany itd. Ugrupowanie - tak zwane Ordre de Bataille - rosyjskich oddziałów na froncie z tego czasu było identycznie rozrysowane na rosyjskich i polskich mapach sztabowych.

To rzeczywiście wygląda jak lustro.

Gdy badałem te dokumenty, pomyślałem sobie tak: "Gdyby Lenin i Trocki, Stalin i Budionny oraz dowódcy frontów na Białorusi i Ukrainie byli agentami polskiego wywiadu wojskowego, to nie byliby tak efektywni, bo nie mieli tak szczegółowej wiedzy". Piłsudski moim zdaniem miał tak dokładne informacje, jakich do jego czasów nie miał żaden dowódca w żadnej wojnie. Wykorzystywał je wspaniale nie tylko w działaniach wojennych, ale i przy podejmowaniu działań politycznych.

Jak?

I tu dochodzimy do zdarzenia, które przez historyków w zależności od sympatii było traktowane w kategorii mistrzowskiego posunięcia albo zbiegu okoliczności. Otóż pod ogromnym naciskiem politycznym Józef Piłsudski w marcu 1920 r. zaproponował stronie rosyjskiej, że rozmowy pokojowe z bolszewikami rozpocznie, ale jako miejsce ich prowadzenia zaproponował miasto Borysów na tak zwanej drodze Smoleńskiej. Rosjanie odpowiedzieli: a może spotkajmy się gdzie indziej? Piłsudski na to, że Borysów to świetne miejsce. Rosjanie deklarują, że gotowi są spotkać się w dowolnym mieście, ale nie w Borysowie. Piłsudski odpowiada, że Borysów jest właśnie takim dowolnym miastem.

O co chodzi?

Otóż Piłsudski już w połowie stycznia 1920 r. zaczął otrzymywać informacje, że dowództwo Armii Czerwonej przerzuca na front polski jednostki z Kaukazu, znad Donu, z Uralu i te, które do tej pory walczyły z "białą" Armią Ochotniczą gen. Antona Denikina. Po co ta koncentracja? Dla rozpoczęcia rozmów pokojowych? Postanowił zagrać. Polski wywiad ustalił, że w Borysowie koncentrowana jest ciężka artyleria. Ciężka artyleria była używana do przerwania frontu, a ukryć ją jest dość trudno. Borysów jest połączony magistralą kolejową ze Smoleńskiem i na tej magistrali pojawiły się w marcu 1920 r. dwa nowe angielskie pociągi pancerne zdobyte na Denikinie.

Piłsudski, mówiąc do bolszewików: "Panowie, porozmawiajmy o pokoju w Borysowie", mówi jak w pokerze: "Uwaga, sprawdzam". Przeciwnik odpowiedział - "pas". Wtedy uzyskał pewność, że Trocki i Lenin robią tylko zasłonę dymną, a w rzeczywistości gotują się do wojny. Dowody na to znajdują się zresztą w rosyjskich archiwach.

Jednak Rosjanie utrzymują do dziś, że chcieli pokoju.

Ale w latach 90. polski badacz Andrzej Nowak z Uniwersytetu Jagiellońskiego odnalazł w rosyjskich archiwach datowany na połowę stycznia rosyjski plan wojny z Polską. Piłsudski miał więc rację. Wiedząc o koncentracji, musiał sam podjąć uprzedzające uderzenie.

ŹRÓDŁO:


25 kwietnia ruszyła wyprawa kijowska.

Dlaczego jednak Piłsudski postawił na Petlurę? Grać na wolną Ukrainę próbowali już Habsburgowie w 1918 r. Niemcy postawili na atamana Pawła Skoropadskiego. Jedni i drudzy przegrali. Ukraina jako państwo była wtedy mirażem.

Piłsudski dobrze kalkulował. O rzeczywistej sile narodowego ruchu ukraińskiego informowali nas jego najwięksi przeciwnicy - bolszewicy i Denikin - którzy walczyli w 1919 r. na Ukrainie i w swej szyfrowanej korespondencji radiowej podkreślali, że panowali tylko w większych miastach. We wsiach rządził Petlura.

Polska armia wkroczyła do Kijowa

7 maja, a już miesiąc później musiała się z niego wycofać. Petlura był w Kijowie tyle co Piłsudski w 1914 r. w Kielcach. Nie był w stanie zorganizować owych dziesięciu dywizji, które być może zaważyłyby na froncie.

Piłsudski nie miał czasu, dlatego że pomylił się w rachubach. W kwietniu zaatakował na południu. Ruszył w kierunku Kijowa, gdy tymczasem siły sowieckie pod dowództwem Tuchaczewskiego koncentrowały się na północy, na Białorusi. To przeczy tezie o jego wszechwiedzy.

Otóż dziś wiem, że nie pomylił się. Przypomnijmy. Polsko-ukraińska ofensywa na Kijów rozpoczyna się 25 kwietnia. Ta data jest ważna, bo zaledwie dwa dni wcześniej, 23 kwietnia, Piłsudski otrzymuje meldunek radiowywiadu, że w rejonie Witebsk - Orsza - Połock nasz nasłuch zarejestrował pięć nowych radiostacji bolszewickich usytuowanych głęboko za frontem. Na razie nie pracowały, jedynie organizowały sieć. Następnego dnia Wódz Naczelny dowiedział się, że działa tam już nie pięć, ale dziesięć stacji - czyli prawdopodobnie dwa dowództwa armii i około ośmiu dywizji. To były nowe siły Tuchaczewskiego grupowane w tajemnicy do wojny z Polską. Piłsudski postanowił przeciwdziałać, mimo że operacja na Ukrainie ruszyła 25 kwietnia. Polskie jednostki miały uderzyć na armię Tuchaczewskiego - metodą kroczącej ofensywy od południa w kierunku północy. Główna polska ofensywa na Białorusi miała ruszyć 17 maja z południa na północ w kierunku Mohylewa, Orszy, a może i Połocka. Uderzyć tam miały jednostki zgrupowane na Polesiu i Białorusi oraz zwolnione z operacji kijowskiej i przerzucone koleją. Tuchaczewski musiałby wtedy walczyć odwróconym frontem i znalazłby się w trudnym położeniu. Jednak wobec tragicznej sytuacji na południu głównodowodzący Armią Czerwoną Sergiusz Kamieniew zaczął słać dramatyczne depesze do Tuchaczewskiego. Rozkaz brzmiał: uderzyć na Polaków natychmiast, aby odciążyć wojska na Ukrainie! Tuchaczewski trochę marudził, mówił, że jest niegotowy, że jednostki są niekompletne, brakuje amunicji, ale ruszył.

Atak sowiecki rozpoczął się 14 maja. Do rozpoczęcia polskiego natarcia zabrakło trzech dni. Być może te trzy dni zdecydowały o losie wolnej Ukrainy. Norman Davies napisał, że gdyby polska ofensywa ruszyła wcześniej, historia mogłaby się potoczyć inaczej.

Może wówczas nasi dowódcy za bardzo zapatrzyli się w lustro, czyli informacje radiowywiadu, a zapomnieli, że mają po prostu za mało żołnierzy?

Są takie sytuacje, że choć widzi się w lustrze karty przeciwnika, niestety okazuje się, że on bez przerwy ma karty mocniejsze. Jednak trzeba nadal grać.

Piłsudski nie docenił Rosji Sowieckiej?

Moim zdaniem zdawał sobie sprawę z jej przewagi. Wiedział jednak, że historia dawała mu unikalną szansę rozegrania karty ukraińskiej, zagwarantowania polskiej niepodległości na dziesięciolecia. Miał do wyboru podjąć ryzyko lub czekać biernie. Zaryzykował.

Wróćmy do lata 1920 r. Kijów stracony. W lipcu oba sowieckie fronty prą do przodu. Armia polska jest w odwrocie i rozsypce.

Tu bym zaprotestował. To nie była rozsypka. Żadna polska armia ani dywizja nie została okrążona i zniszczona. Sami Sowieci byli tym zdziwieni.

Ale sytuacja staje się dramatyczna. W sierpniu politycy myślą o ewakuacji rządu, premier Wielkiej Brytanii David Lloyd George namawia Polaków, by przyjęli propozycje pokojowe Kamieniewa: granica na linii Curzona, czyli Bugu, likwidacja armii i przekazanie uzbrojenia Rosji. W kraju Piłsudski jest obwiniany o spowodowanie klęski.

Jest taka scena z posiedzenia Rady Obrony Państwa 19 lipca, na którym pojawia się przybyły z Poznania ks. Stanisław Adamski, wskazuje palcem na Piłsudskiego i mówi: "Tu jest zdrada". Gazety endeckie piszą, że Piłsudski ma bezpośredni telefon do Moskwy i jego celem jest zniszczenie Polski. Piłsudski wtedy był rzeczywiście załamany. Potrafił się jednak pozbierać.

Czy z militarnego punktu widzenia Polska miała szanse w sierpniu 1920 r. na zwycięstwo, gdy armia Tuchaczewskiego stała pod Warszawą?

Wszyscy realnie myślący szacowali je jako niewielkie. Ogólny potencjał wojskowy obu państw latem 1920 r. nie dawał Polsce szans: Rosja - 5 mln ludzi pod bronią, Polska - ponad 900 tys. Dysproporcja ogromna. Różnica w liczebności bezpośrednio na froncie polskim nie była duża, ale Rosja dysponowała olbrzymim zapleczem. Ponadto Armia Czerwona zwycięża, jest w ruchu, idzie naprzód. Polskie armie są w odwrocie. Na niebywałą skalę szerzy się dezercja. Tysiące polskich żołnierzy z poboru - chłopów - dezerterowało. Uciekało do domu na żniwa.

Pamiętamy legendę studentów, gimnazjalistów i harcerzy, którzy w sierpniu 1920 r. pod Radzyminem heroicznie powstrzymali atakujące bolszewickie oddziały. Oni byli włączani do jednostek z poboru, bo choć zwykle nie umieli dobrze strzelać, imponowali patriotyzmem i podtrzymywali ducha. Nawiasem mówiąc, jeżeli doświadczeni oficerowie decydują, by do boju rzucić 16-letnich wyrostków, to jest to sytuacja ostateczna.

Spójrzmy na siłę przeciwnika - dowodzi Michaił Tuchaczewski, jeden z późniejszych najwybitniejszych sowieckich teoretyków wojny. Razem z nim w szeregach Armii Czerwonej walczy około 30 tys. doświadczonych oficerów carskich, dywizjami i armiami dowodzą absolwenci Nikołajewskiej Akademii Sztabu Generalnego. Wojsko jest nieźle uzbrojone i wyposażone, bo w Rosji nadal pełną parą pracują wystawione przez Francuzów przed I wojną światową fabryki broni i amunicji. Rosjanie mieli też dużo nowoczesnego sprzętu po interwentach.

ŹRÓDŁO:


Tymczasem w Polsce tego czasu produkowano tylko bagnety i skorupy granatów, wszystko trzeba sprowadzać, a transporty broni są blokowane przez zachodnioeuropejskie ruchy komunistyczne, związki zawodowe. Strajkują dokerzy w Gdańsku, transporty blokują Niemcy i Czechosłowacja.

A nasza łączność?

Właśnie, to jeden z atutów, każda dywizja dysponuje końcówką przewodu telegraficznego. Rozmów telegraficznych nie można podsłuchać jak korespondencji radiowej, chyba że przeciwnik włączy się bezpośrednio na linię.

Jeszcze do 13 sierpnia 1920 r. wydawało się, że już przegraliśmy?

Dlatego Polska wbrew stanowisku Piłsudskiego godziła się na tak upokarzające warunki pokoju jak propozycja konferencji w Spaa, czyli przyjęcie granicy na linii Curzona. Chodziło o chwilę oddechu, o chwilowy rozejm, o zatrzymanie Armii Czerwonej. Prezydent Czech Tomasz Masaryk przestrzegał Zachód, by już nie angażował się w obronę Polski, bo sprawa jest stracona i "zniszczy to autorytet mocarstw".

Jakie znaczenie miało powstrzymanie przez polską armię Tuchaczewskiego na przedmieściach Warszawy 14 i 15 sierpnia?

Z punktu widzenia morale polskiej armii było bardzo ważne. Dało też czas Piłsudskiemu na przygotowanie kontr-ofensywy, która ruszyła znad Wieprza. Musimy pamiętać, że losy wojny ważyły się wówczas nad Wieprzem, a nie pod Radzyminem. Porażka nie zrobiła większego wrażenia na sowieckim dowództwie. Rosjanie przygotowywali kolejny atak. Warszawę od północy otaczały trzy rosyjskie armie: III, XV i IV oraz korpus konny Gaja Bżyszkiana, które miały powtórzyć manewr marszałka Iwana Paskiewicza z 1831 r. i po przejściu Wisły zaatakować Warszawę od zachodu.

Nic nie było przesądzone. Kontratak przygotowany przez Piłsudskiego znad Wieprza 16 sierpnia, który w ostatecznym rozrachunku rozbił front Tuchaczewskiego, był manewrem skrajnie niebezpiecznym. On uderzał co prawda na słabe ugrupowania sowieckie - czyli Grupę Mozyrską - ale w każdej chwili na tyły i skrzydło jego wojsk mogła uderzyć z kolei 1. Armia Konna.

Czym była Konarmia?

My postrzegamy ją jako masy kozaków wymachujących szablami, których tak wspaniale opisał Izaak Babel. Ale to wówczas była najlepiej wyposażona jednostka Armii Czerwonej. Konarmia to nie tylko kozacy i taczanki, ale świetna artyleria, zwiad lotniczy, pociągi pancerne. Łącznie, gdy szła na polski front, liczyła ponad 30 tys., z tego 16 tys. liniowego żołnierza, tzw. szabel. Coś jeszcze. Miała przeszło 30 radiostacji polowych. Więcej niż cała polska armia. To dawało jej możliwość utrzymania łączności i dowodzenia w ruchu, a ruch był jej atutem.

Skąd u Rosjan takie zamiłowanie do łączności radiotelegraficznej?

Na takich przestrzeniach, w jakich toczyła się wojna domowa, jaka łączność jest najlepsza? Rosjanie byli zresztą jednymi z pionierów radiotelegrafii. Aleksander Popow budował radiostacje już w końcu XIX w., a na początku XX wieku w Rosji był już rozwinięty przemysł radiotechniczny. Natomiast na stosunkowo niskim poziomie stała sztuka szyfrowania i kryptoanalizy. Bolszewicy stosowali procedury z okresu I wojny światowej. Oczywiście zmieniali często swoje szyfry, najczęściej raz na dwa tygodnie. Na przykład zajęcie Kijowa w maju 1920 r. zostało opóźnione, bo Sowieci na początku maja zmienili szyfry i nasi kryptoanalitycy potrzebowali czasu, by je złamać i odczytać szyfrogramy informujące, że wycofują się z miasta.

Najnowsze zdobycze sztuki maskowania w radiotelegrafii stosowała Kon-armia: specjalne oznaczenie kwadratów map, kryptonimy dywizji, zmieniane często sygnały wywoławcze radiostacji. To wszystko było utrudnieniem w łamaniu jej szyfrów i odczytywaniu jej korespondencji. Ale nasi sobie z tym radzili.

Czy jakieś szyfry stanowiły szczególną trudność dla polskiego wywiadu?

Polskie Biuro Szyfrów ma w ewidencji około stu szyfrów złamanych i zdobytych podczas wojny w latach 1919--20. Były szyfry łatwiejsze i trudniejsze. Najtrudniej było odczytać systemy z tzw. homofonami - czyli zdublowanymi (zwielokrotnionymi) oznaczeniami poszczególnych liter, systemy kombinowane literowo-sylabowe. Nie można było wówczas zastosować wspomnianej już metody badania frekwencji liter. Trudne były też systemy kombinowane oparte na jednoczesnym stosowaniu kodów i szyfrów. Przypomnijmy, pierwszy z nich polega na tym, że całe wyrazy zastępowane są grupą cyfrową, a w szyfrach - poszczególne znaki (litery i cyfry) lub sylaby. Wreszcie Rosjanie stosowali metody wtórnego szyfrowania, gdy tekst ulegał dwukrotnemu przekształceniu. Bardzo skomplikowany był szyfr sowieckiej siatki szpiegowskiej wysyłającej przez agentów meldunki z terenu Polski - m.in. jeden z kluczy był oparty na fragmencie "Warszawianki", pieśni rewolucyjnej - ale szyfry tej siatki też zostały złamane.

Wiadomo, że w sierpniu 1920 r. na korzyść Piłsudskiego przemawiało to, że dowództwo frontu południowo-zachodniego rywalizowało z Tuchaczewskim. Czy chodziło tylko o osobisty konflikt między komisarzem tego frontu Józefem Stalinem a Tuchaczewskim?

Powody były głębsze. Wojska Tuchaczewskiego to armia technokratyczna, oczko w głowie Trockiego, twórcy idei organizowania Armii Czerwonej przez carskich generałów i sztabowców - słowem fachowców. Front południowo-zachodni jest zdominowany przez tzw. grupę carycyńską - bolszewickich dowódców, którzy wzięli udział w obronie Carycyna (Stalingradu, czyli Wołgogradu) przed "białymi" kozakami. Na obronie Carycyna buduje swoją legendę Stalin, Kliment Woroszyłow, Siemion Budionny. Wielu oficerów frontu południowego to podoficerowie dawnej carskiej armii. Oni nie po to rżnęli w 1917 r. swoich dowódców, żeby teraz służyćw Armii Czerwonej pod dowództwem byłych oficerów: Kamieniewa, Lebiediewa, Szapisznikowa i Tuchaczewskiego! Stalin ma też inne plany co do Polski.

Jakie?

Z Tuchaczewskim idzie rząd rewolucyjny z Feliksem Dzierżyńskim i Julianem Marchlewskim na czele. Oni uważają, że Polska stanie się kolejną republiką radziecką. Część rządu to ideolodzy bardzo zdziwieni tym, że wbrew teorii komunizmu polscy robotnicy i chłopi walczą na froncie i nie opowiadają się po stronie Armii Czerwonej.

Natomiast Stalin w czerwcu pisze do Lenina, że Polska "nie zasługuje na zaszczyt włączenie do Rosji Radzieckiej jako republika", i proponuje, by stała się tylko radzieckim satelitą. Czyli dla niego to jakby wojna kolonialna.

ŹRÓDŁO:


To była wojna okrutna. Polacy też nie są aniołkami, ale Konarmia prowadziła wojnę totalną. Kozacy rzadko brali jeńców. Wymordowali jeńców w Żytomierzu, w zdobytym Berdyczowie spalili szpital polowy wraz z 600 rannymi i personelem.

Stalin rywalizuje też z Tuchaczewskim o to, kto poniesie pochodnię rewolucji do Europy. Skoro Tuchaczewski ma zdobyć Warszawę, Stalin chce zdobyć inne ważne miasto - Lwów. Skoro Tuchaczewski ma rozniecać rewolucję w Niemczech, to Stalin z Budionnym chcą ją rozniecać na Węgrzech i w Austrii. Dlatego Budionny pod wpływem Stalina ignoruje rozkazy marszu na Warszawę. Nie podporządkował się Tuchaczewskiemu.

To historycy wiedzą...

Ale nie wiedzą, że Piłsudski doskonale sobie z tej sytuacji zdawał sprawę. Jest dokument z 19 sierpnia świadczący o tym, że wszelkie kontrowersje na szczytach sowieckiego dowództwa śledził porucznik Kowalewski i bezpośrednio o nich informował Wodza Naczelnego.

Oto co pisze Kowalewski: „Tuchaczewski wydał dyrektywę nr 361/op dn. 16 VIII br 1 Armii Konnej, by szła na Włodzimierz Wołyński. Następnego dnia o 1.20 Budionny odpowiedział radiotelegraficznie dowódcom Zachodniego i Południowo-Zachodniego Frontu oraz Główno-dowodzącemu [Sergiusz Kamieniew], że »ze względu na będący w wykonaniu rozkaz zdobycia Lwowa oddziały znajdują się 15 wiorst od miasta i nie mogą być wycofane z walki «”. To oznacza niewykonanie rozkazu. W eter płyną kolejne rozkazy, toczy się bitwa pod Warszawą, a Budionny i Jegorow ich nie wykonują. W końcu do dyskusji włącza się sam Lew Trocki i 17 sierpnia osobiście podpisuje dyrektywę, domagając się od Budionnego wykonania rozkazu. To wszystko śledzi polski radiowywiad. Choć Marszałek był ostrożny, część jego wojsk - 3. armia - cały czas mogła się zwrócić przeciwko Budionnemu, ale to oznaczałoby osłabienie ofensywy na północ.

19 sierpnia Piłsudski wie już, że wygrał?

Tak, jest już za Bugiem. Budionny zawrócił spod Lwowa i ruszył na północ, gdy już było za późno. Utknął pod Zamościem i został pobity w kawaleryjskiej bitwie pod Komarowem.

Co by jednak było, gdyby Budionny od razu wykonał rozkaz i poszedł w sukurs Tuchaczewskiemu?

Niewykluczone, że tak jak obecnie Ukraina usiłowalibyśmy wybić się na pełną niepodległość, a może po eksterminacji inteligencji bylibyśmy jak Białoruś?

Ale przecież Rosjanie w przededniu bitwy warszawskiej mieli też swój, i to dość skuteczny, wywiad. Co wiedzieli o przygotowaniach Piłsudskiego?

Dużo, choć nie wszystko. Przy zabitym w okolicy Dubienki oficerze łącznikowym majorze Drojowskim znaleźli rozkazy o przegrupowaniu wojsk polskich 3. i 4. armii nad Wieprzem. To był opis przygotowanej przez Piłsudskiego kontrofensywy.

Tuchaczewski postąpił niefrasobliwie i informacje zlekceważył?

Tak opisywali tę sytuację historycy. Otóż szyfrogram, o którym wcześniej mówiliśmy, informował też o przejęciu "naszego rozkazu" przez XII sowiecką armię i to był właśnie bezpośredni powód wydania przez Tuchaczewskiego ponaglającego rozkazu Budionnemu. Inna sprawa, że Tuchaczewski nie docenił siły polskiego uderzenia i zbyt późno wydał rozkaz odwrotu. Jeszcze

18-19 sierpnia IV sowiecka armia usiłowała zdobyć Płock. Lenin zaś jeszcze

19 sierpnia pouczał Marchlewskiego i Dzierżyńskiego, by koniecznie nie zapomnieli o przeprowadzeniu reformy rolnej, a oni już z całym Polskim Komitetem Rewolucyjnym wiali na wschód.

Skoro, jak Pan twierdzi, łączność radiotelegraficzna była tak rozpowszechniona w armii sowieckiej, to dlaczego nikt owej IV armii nie zawiadomił, że bitwa nad Wisłą jest już przegrana i trzeba uciekać?

Bo nasz wywiad znał dobrze procedury łączności Armii Czerwonej. Wiedziano na przykład, że z dwóch radiostacji, jakie posiadało dowództwo IV armii, jedną utraciła ona w Ciechanowie. Pozostała druga, znajdująca się wówczas w marszu na zachód. Wiedziano, że w ciągu kilku godzin zatrzyma się i nawiąże łączność, a wówczas odbierze rozkaz odwrotu. Przekazanie Rosjanom fałszywych rozkazów byłoby ujawnieniem informacji, że "znamy wasze szyfry". Postanowiono zrobić coś innego. Warszawska stacja radiowa została dostrojona do pasma 880 metrów, na którym nadawała sowiecka radiostacja frontu zZachodniego z Mińska i zmieniający się radiotelegrafiści przez 36 godzin stukali morsem depeszę, zagłuszając Rosjan. Konkretnie nadawali biblijną Księgę Rodzaju. "Na początku było słowo, a słowo było u Boga...". Dlatego IV armia nie odebrała rozkazu odwrotu i częściowo została rozbita, częściowo internowana w Prusach.

Czy sowieckie dowództwo zdawało sobie sprawę z tego, że w czasie wojny polsko-bolszewickiej polscy kryptoanalitycy złamali ich szyfry?

n Jak powiedziałem, to była jedna z najbardziej strzeżonych tajemnic polskiej armii. Jest jednak pewien dowód na to, że Sowieci coś podejrzewali. W 1928 r. ukazała się niepozorna książeczka autorstwa Mieczysława Wyżła-Ścieżyńskiego "Radiografia jako źródło informacji o nieprzyjacielu" wydana przez Garnizonowe Koło Towarzystwa Wiedzy Wojskowej w Przemyślu. To dziś biały kruk. W Centralnej Bibliotece Wojskowej zachował się jeden egzemplarz z wyrwaną zawartością. Mnie udało się zdobyć egzemplarz cudem. Najwyraźniej ktoś je z bibliotek zabierał. Tam są przykłady skutecznego działania polskiego radiowywiadu. Wiemy, że tę broszurkę zdobył wywiad bolszewicki i w 1929 r. została natychmiast przetłumaczona na rosyjski, a w Rosji Sowieckiej zaczęła się dyskusja nad tym, czy Armia Czerwona nie powinna w ogóle zrezygnować z radiotelegrafu.

ŹRÓDŁO:


Czyli wiedzieli?

Podejrzewali, ale nie uwierzyli. Największy radziecki autorytet w sprawach radiotelegrafii marszałek Iwan Pieriesypkin w latach 60. polemizował z książką Ścieżyńskiego i napisał, że informacja o tym, że Polacy złamali szyfry podczas wojny 1920 r., jest mało wiarygodna. Uważał, że polskiemu wywiadowi udawało się jedynie przejmować depesze jawne nadawane tzw. clairem, a co do depesz szyfrowych - to on wątpi.

Doceniło to oczywiście nasze dowództwo. W 1921 r. szef Sztabu Generalnego gen. Władysław Sikorski dekorował porucznika Kowalewskiego Krzyżem Virtuti Militari, powiedział do niego: "To za wygraną wojnę" i zmrużył oko.

Porucznik Kowalewski po wojnie podsłuchiwał coś jeszcze?

n Oczywiście. Jego podwładni kontrolowali rosyjską korespondencję dyplomatyczną podczas konferencji w Rydze, a on został szefem wywiadu Dowództwa Ochrony Plebiscytu na Śląsku i stał na czele wywiadu III powstania śląskiego - tam najprawdopodobniej zajmował się łamaniem szyfrów niemieckich. Od 1923 r. zaś tworzył służby kryptograficzne w Japonii. Otrzymał najwyższy order imperium - Order Wschodzącego Słońca V klasy. Przez pewien czas Polska wspólnie z Japonią prowadziła nasłuch korespondencji Rosji Sowieckiej z terenu kontrolowanej przez Japonię Mandżurii. Ta współpraca wywiadów polskiego i japońskiego owocowała jeszcze w latach II wojny światowej. Polscy wywiadowcy byli zakamuflowani w placówkach dyplomatycznych państwa Mandżuko kontrolowanego przez Japonię, a kanały dyplomatyczne japońskiego attachatu w Berlinie służyły przerzucaniu polskich przesyłek wywiadowczych do Szwecji i stamtąd do Wielkiej Brytanii.

Przecież była wojna, oficjalnie byliśmy wrogami.

Ale wywiady prowadzą własną politykę.

Widać Kowalewski kiepsko zorganizował kryptografię japońską, bo Japończycy szyfrów amerykańskich nie złamali.

Ale Japończykom chodziło wtedy o szyfry sowieckie. Amerykanie depesze szyfrowali i dodatkowo tłumaczyli na ginący język Indian Nawaho, który jest niepodobny do żadnego innego języka. W armii amerykańskiej służyli Indianie z tego plemienia. Byli tak cenni, że każdym z nich opiekował się wywiadowca. Nie tylko po to, żeby ich chronić, ale żeby zabić, gdyby mogli wpaść w ręce wroga.

Na ile to, co polski wywiad robił w latach 20., wpłynęło na działalność tych polskich kryptologów, którzy rozszyfrowali Enigmę?

W końcu lat 20. rozpoczęto na uniwersytecie w Poznaniu rekrutację ludzi, którzy znali niemiecki, potrafili myśleć po niemiecku i jednocześnie byli świetnymi matematykami. Wśród nich byli: Marian Rejewski, Henryk Zygalski i Jerzy Różycki. Wiadomo, że już od początku lat 20. polskie Biuro Szyfrów usiłowało łamać szyfry niemieckie tzw. transpozycyjne i podwójnych dzielników. Były to inne systemy szyfrowe niż rosyjskie. O łamaniu niemieckich szyfrów świadczy choćby prośba o pomoc w tym zakresie skierowana do Francji na początku 1920 r.

Czy przyszli łamacze kodów Enigmy zetknęli się z pracownikami Biura Szyfrów z wojny polsko-bolszewickiej?

Oczywiście. Marian Rejewski w swoich wspomnieniach mówi, że zajęcia z kryptografii prowadził z nim prof. M. Chodzi o profesora Stefana Mazurkiewicza, którego w czasie wojny wraz z innymi matematykami Kowalewski wciągnął do Biura Szyfrów. Kowalewski był zresztą mężem pierwszej żony Mazurkiewicza. Prof. Mazurkiewicz został prorektorem Uniwersytetu Warszawskiego, jednym z najwybitniejszych teoretyków rachunku prawdopodobieństwa i topologiem (to nauka o teorii pola). Rejewski nie użył w swej relacji nazwiska profesora, bo mimo iż zapewne wiedział, co się z nim stało (Mazurkiewicz zmarł z wycieńczenia po Powstaniu Warszawskim), obawiał się, że samo wspomnienie o jego pracy w II Oddziale może zaszkodzić rodzinie lub imieniu profesora.

Bez sukcesu polskiej kryptografii z wojny polsko-bolszewickiej nasi kryptografowie nie złamaliby Enigmy. To uzmysłowiło polskim władzom wojskowym, jak ważny jest to oręż. Dlatego prace polskiego Biura Szyfrów były rozwijane systematycznie od 1919 r., dlatego takim nakładem stworzono ośrodek kryptografii w Pyrach, gdzie polscy naukowcy zajmowali się niemieckimi metodami szyfrowania i zbudowali model Enigmy.

Sukcesy polskich kryptologów nie uchroniły nas od klęski w 1939 r.

Wojny jak gry w pokera nie wygrywa się samym lustrem, do prowadzenia licytacji potrzebne są jeszcze silne karty. Niemniej znajomość Enigmy pomogła aliantom wygrać wojnę.

* Dr Grzegorz Nowik, wicedyrektor Wojskowego Biura Badań Historycznych, redaktor naczelny kwartalnika „Przegląd Historyczno-Wojskowy”, członek zespołu opracowującego dokumenty wojny polsko-bolszewickiej 1919-20, autor książki „Zanim złamano »Enigmę «... Polski radiowywiad podczas wojny z bolszewicką Rosją 1918-1920”, której promocja odbędzie się w rocznicę bitwy warszawskiej w Łazienkach Królewskich.

Czy kiedyś zaczniemy się doceniać?
janusz8pu
Ułan VI
Ułan VI
 
Posty: 84
Dołączył(a): 2 lis 2006, o 16:16
Lokalizacja: Wieliczka

Postprzez Lach » 24 paź 2007, o 19:51

W sobote 27 X za 3zl mozna kupic gazete "Rzeczpospolita" z dodatkiem opisujacym Bitwe Warszawska.
Avatar użytkownika
Lach
Ułan VI
Ułan VI
 
Posty: 200
Dołączył(a): 30 sty 2007, o 21:37
Lokalizacja: 5 PSK Tarnów


Powrót do Historia Kawalerii

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości

Tablice Ramki Reklamowe Aluminiowe Plastikowe, Agencja Fine, Staropolska, Projekty Domów Drewnianych, Projekty Domów Drewnianych, Noclegi Gorce, Ramki Aluminiowe, Stojaki na foldery, Ramki Plastikowe, Stojaki z plexi, Ramki Reklamowe, Stojaki Plakatowe, Potykacze, stojaki, tablice, ramki, akcesoria reklamowe, Stojaki i tablice przymykowe, Tablice przymykowe OWZ, Stojaki Typu A Potykacze, ¦ciana prezentacyjna, Stojaki plakatowe, Stojaki plakatowe niskie, Stojaczki plakatowe, Stojaki plakatowe Wysokie, Stojaki na plakat i foldery Niskie, Stojaki na plakat i foldery Wysokie, Ramki reklamowe, Ramki sprężynkowe, Ramki aluminiowe, Ramki plastikowe, Stojaki i wieszaki na foldery, Wieszaki na foldery, Stojaki na foldery Niskie, Stojaki na foldery Wysokie, Wyroby z PCV i plexi, Stojaki i tabliczki z plexi, Kieszenie plakatowe z PCV bezbarwnego, Akcesoria reklamowe, Informacja przydrzwiowa,
cron