Pragne wywołać kolejny temat w dyskusji - jak dzisiaj pokazywać kawalerię tak aby współcześnie ją oglądający otrzymali lekcje historii (rzetelną) z równoczesnym zapewnieniem bezpieczeństwa im, koniom i nam. Pozwalam sobie zacytować ciekawą wypowiedź Jerzego Urbankiewicza. Proszę czytać i dyskutować.
"Zdarzyło mi się być w ubiegłym roku na kilku imprezach kawaleryjskich, których organizatorzy wstawiali do programu „Pokaz szarży”. I za każdym razem przychodziła mi do głowy smutna myśl, że ktoś nie bierze pod uwagę faktu, że Jazda Polska liczy sobie kilkanaście wieków że więc nie wypada wymyślać ją na nowo. To nie były szarże. To był galop kupą – przy, albo bez huku wybuchających petard. Jak o tym wspomniałem w Nr 3 Przeglądu Kawaleryjskiego, przychodziło mi do głowy, że komenda do tych galopów nie brzmiała zapewne: „Marsz-marsz!”, ale – „kupą, mości panowie!”. Bowiem szarża był to szyk stosowany w boju, wyćwiczony w ciągu stuleci, skromność więc nowych organizatorów, dowódców nowych pododdziałów Jazdy jest warunkiem niezbędnym, by nie tworzyć karykatury. Rzecz jest o tyle trudna, że wspomniane „szarże” budziły zachwyt widowni. Ja też patrzyłem z lubością, bo koń to piękne zwierzę w pojedynkę, a co dopiero kiedy mknie... ich tabun. Szarża – to nie tabun. W Centrum Wyszkolenia Kawalerii, a więc również i w pułkach, ułani rozwiniętego w dwuszereg pułku, szwadronu czy plutonu uzbrojeni byli: pierwszy szereg – w lance i szable, drugi szereg w szable. Już taka organizacja oddziału każe się domyślać, że cały pierwszy szereg nastawi w szarży lance, drugi – dobędzie szabel. Czyli – atakować będą oddziałem rozwiniętym, nie zaś „kupą”. I mógłbym na tym poprzestać. Sięgnę jednak do historii ostatnich szarż, by ułanów obecnej generacji przekonać, że – albo się jest ułanem i działa się zgodnie z ułańską tradycją i regulaminem, albo jest się cywilnym klubem jeździeckim i jeździ się „na otrąbiono” (też warto wiedzieć, co to znaczy). Ostatnia – już nie szarża, a złożony z dziesiątków szarż bój konny Jazdy Polskiej z „konarmią” Budionnego miał miejsce pod Komarowem w dniu 31 sierpnia 1920 roku. (Kto o tym nie wie, a opowiada ludziom, że jest konnym kawalerzystą, niech da sobie spokój, a również koniowi głowy nie zawraca!) Kronikarz tego boju, osobiście dowodzący i rąbiący, rtm Kornel Krzeczunowicz tak m.in. zapisał: Owego dnia Dywizja Jazdy miała iść jako boczne ubezpieczenie 13 Dywizji Piechoty, w kierunku północnym na Cześniki. "Już o godz. 7 natyka się swoim pierwszym rzutem na oddziały armii konnej u zachodniego krańca bagien komarowskich we wsi Wolica Śniatycka, i w ten sposób dochodzi na wyżynie na północ od linii bagien do największego w XX wieku, całodziennego boju konnego i - śmiem twierdzić - największego od 1813 roku, gdy w dniu 14 października sam król Neapolu, Joachim Murat wprowadził do boju pod Lieberwolkwitz (południe Lipska) dwa korpusy kawalerii (równe sile całej konnej armii) - i przez dwie godziny toczyła się walka wręcz około stu szwadronów, aż do zupełnego wyczerpania sił koni i ludzi. Takiego boju nie było przez następne 107 lat. Wielkie szarże całych dywizji pod Waterloo (18 czerwca 1815), Acs (Węgry, 2 lipca 1849), Sadową (6 lipca 1866), Mars-la-Tour (16 sierpnia 1870), czy Jarosławcami (21 sierpnia 1914) były incydentami w większych bitwach, bądź krótką walką spotkaniową. (...) Bój konny pod Komarowem trwał CAŁY dzień, a przedpołudniowa walka wręcz trwała bez mała TRZY godziny. W boju wzięło udział sześć pułków po stronie polskiej, dwadzieścia pułków (trzy dywizje i samodzielna brygada) po stronie rosyjskiej. W rannych szarżach wzięły udział wszystkie stopniowo wprowadzane pułki polskie i co najmniej dziesięć pułków (według danych Budionnego) rosyjskich, a więc razem co najmniej 70 szwadronów." Okoliczności tak się złożyły, że główny ciężar walki spadł na 7 Brygadę Jazdy, którą wtedy dowodził płk Henryk Brzezowski, a uczestniczyła też 6 Brygada złożona z 1, 12, i 14 Pułku Ułanów. Przewaga konnej armii Budionnego była prawie czterokrotna. Oto jeden z fragmentów tej kawaleryjskiej bitwy, przepisany z relacji dowódcy Dywizji Kawalerii, płk. Brzezowskiego: "Mjr Dembiński przeszedł z linii kolumn w szyk luźny. Idzie szerokim frontem, spokojnym kłusem, wiem, że rozmyślnie szanuje swoje zmęczone konie, by w ostatniej fazie tej szarży wszystko z nich wydobyć. Widzę, jak pędzą taczanki przed linią, rozpoznaję na jednej por. Czarnotę, on pierwszy obsługuje sam k.m., ostrzeliwuje celnym ogniem zbliżającą się ławę nieprzyjacielską. 9 Pułk Ułanów rusza do szarży. Wszyscy wiemy, że pułk, który rano stracił sześciu oficerów i około stu ułanów - to garstka zmęczonych ludzi - nie może powstrzymać takiej nawały. Poszli do tej szarży, bo honor żołnierski im tak nakazywał. Tam, gdzie pułk natrafił na ławę nieprzyjaciela, rozpoczęła się przed zetknięciem strzelanina z koni - pułk jeszcze się utrzymał. Na północne skrzydło zwaliły się jednak duże, zwarte oddziały. Tam musiał pułk nawrócić i znów wisiało wszystko na jednym włosku. Ostatnią naszą nadzieję pokładaliśmy w 8 Pułku Ułanów, który już podchodził. 8 Pułk Ułanów szedł kłusem w linii kolumn, uporządkowany i wyrównany jak na placu ćwiczeń. Dowódca pułku, rotmistrz Krzeczunowicz, rozważył wszystko. Idzie kłusem, oszczędzając siły koni; nie rozwija pułku przedwcześnie, bo w kłębowisku i w kurzawie pod krwawo zachodzące słońce nie może rozpoznać, czy ma przed sobą cofający się 9 Pułk Ułanów, czy też szarżującego nieprzyjaciela. Na lewe skrzydło Pułku wypada cwałem szwadron k.m., dopada pozycji k.m.-ów 9 Pułku Ułanów i błyskawicznie otwiera ogień. Dużym celownikiem przestrzeliwuje rozgrywającą się przed nim walkę 9 Pułku Ułanów, biorąc za cel drugi rzut nieprzyjacielskiej dywizji. Przychodzi moment decydujący. Wszystko dołącza do 8 Pułku Ułanów, wszyscy wyciągnęli szable i pistolety: sztab Dywizji i sztab Brygady; mały oddział 1 Pułku Ułanów, liczący może trzydziestu jeźdźców.. Ale już pada jak grom komenda: »rozwinięty, galopem, hurra!« Jadący w roli szperacza przed prawym skrzydłem pułku (grzbietem wyżyny) adiutant pułku, ppor. Aleksander Krzeczunowicz, oddaje szereg strzałów z pistoletu, rotmistrz Krzeczunowicz płazem szabli wprowadza swego przemęczonego deresza w cwał, i już pułk całym impetem rusza do szarży i w mgnieniu oka pokrywa odległość kilkudziesięciu zaledwie kroków, dzielącą go jeszcze od wroga. Tej niezwykle silnej szarży nie wytrzymał nieprzyjaciel. Przyjął ją salwą z pistoletów, ledwie dosłyszalną wśród naszych gromkich »hurra« i natychmiast podał tyły.” Powyższy obraz, nakreślony przez płk. Brzezowskiego, a w tym artykule nieco uproszczony, skorygował jeszcze rtm. Krzeczunowicz, który zaprzeczył, by „ta główna bitwa na lance, szable, piki i szaszki było to bezładne mêlée (po francusku bójka, rąbanina; to słowo musiało dotrwać w polskiej kawalerii do 1920 roku - od czasów Napoleona?!), ale - z naszej strony - był to uporządkowany bój kawaleryjski, w którym poszczególne szwadrony wypełniały swoje zadania.” W relacjach powyższych podkreślam drukiem wytłuszczonym te informacje, które dowodzą tezy, postawionej na początku, że szarża to dobrze wyćwiczony szyk bojowy oddziałów rozwiniętych, a nie tabun galopujących koni z facetami siedzącymi wierzchem. Uzupełnię to jeszcze informacją o innej sławnej szarży, tej w wąwozie Somosierra. M. Kukiel (autor Dziejów wojska polskiego w epoce napoleońskiej} pisze: „Waleczny ten oddział prowadzony przez szefa szwadronu Kozietulskiego posunął się natychmiast w kolumnie czwórkami ponieważ gościniec nie pozwalał szerszego rozwinięcia.” Inaczej mówiąc, gdyby to nie był wąwóz, a pole, to szwadron Kozietulskiego poszedłby do szarży – rozwinięty. Musiał to być manewr wielkiej wagi, skoro nawet zapamiętała go pieśń żołnierska: A wtem Napoleon na Polaków skinął, Skoczył Kozietulski – w czwórki jazdę zwinął... Jak powyższe informacje przełożyć na jakieś zalecenie lub radę dla organizatorów dzisiejszych imprez kawaleryjskich? Sądzę, że taki efektowny, ale zgodny z historyczną prawdą pokaz mógłby wyglądać choćby tak. Na pole wjeżdża pluton w kolumnie trójkowej (albo kilka plutonów „w linii kolumn”); na stosowny sygnał podany trąbką – pluton (czy plutony) przechodzi kłusem w szyk rozwinięty i tak defiluje (defilują) czas jakiś; osiągają przeciwny kraniec pola, utrzymując równanie, zawracają; na sygnał trąbką „marsz-marsz” przechodzą do galopu i cwału i tak, nie łamiąc szyku, demonstrują to co w programie: szarżę. Jak więc powiedziałem: nie należy wymyślać Jazdy Polskiej na nowo; została wymyślona przez pierwszych Piastów."